Kiedy byłam mała uwielbiałam oglądać sympatycznych „Czterech
Pancernych”. Wojenne obrazy przedstawione w serialu nie zionęły niepokojem,
choć czasy wtedy rzeczywiście były straszne.
Także przez ten serial, wojna stała się czymś, co służyło do zabawy. Z
ciotecznymi braćmi ciągle strzelaliśmy do siebie patykami, robiliśmy okopy
ze starych desek i dziadkowych taczek. Wykorzystywaliśmy to, co było na
podwórku, a w powietrzu latało wszystko, co mogliśmy udźwignąć.
Na festynach z chęcią pakowałam się do czołgów, które były dla mnie pełne
powagi i majestatu. Głoszone na Mszach świętych ,,módlmy się o pokój na
świecie” przyjmowałam gładko i bez emocjonalnego zaangażowania. Wszystko
było odległe, nieprawdopodobne, bo poczucie realnego zagrożenia mojej
Ojczyzny kończyło się na obronie mojej piaskownicy.
Z czasem jednak dostęp do mediów, przeokropne zdjęcia z wielu rejonów świata
– Bośni, Kosowa, Rwandy, samoloty niszczące WTC, konkretne informacje i
konkretne obrazy przestały brzmieć obco i zaczęły wkradać w moje serce lęk.
Niepoważne dziecięce strachy mieszają się teraz z dorosłymi obawami,
potęgowanymi przez europejski i światowy nastrój pesymizmu i
niepokoju...
Przy każdym spotkaniu z przyjaciółmi, ciastach, winie, gdy oglądamy w
sierpniu Air Show i olbrzymie maszyny z hukiem rozpruwające niebo, znów
pojawia się on. Lęk. Ciągle w nasze serca wpompowywane są informacje, że
ktoś wystrzelił rakietę, ktoś zahaczył lotniskowcem zbyt blisko wód
terytorialnych, ktoś ćwiczy manewry, ktoś przeleciał przez cudzą strefę,
ktoś pogroził, ktoś zerwał rozejm, ktoś kogoś obraził, zamachowca zabił
zakładników. Polityczni mocarze prężą muskuły igrając ze złem. A nam tym
samym żerują nasze zszargane nerwy, koszmary senne i najgorsze przeczucia.
Ktoś zawsze rzuci uspokajający argument: „Dajcie spokój, nie będzie żadnej
wojny, to się ekonomicznie nie kalkuluje, z resztą wojna trwa nieustannie w
Afganistanie, Jemenie, Syrii…”. Zaczyna się wtedy dyskusja, kontrargumenty,
podsycamy pożar i gasimy go, by samemu się uspokoić.
Niestety ten lęk nie jest fikcyjny. Ani go zignorować, ani zaprzeczyć… Tylko
tak naprawdę cóż on wnosi w nasze życie oprócz swej
destrukcyjności, zabierając radość życia, a gdzie w tym Bóg? Gdzie „Jezu
ufam Tobie”? Gdzie słowa Jezusa, by nie myśleć o dniu
jutrzejszym, nie zamartwiać się… ,,Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro,
bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć
ma dzień swojej biedy” (Mt 6, 34).
Słów Pana nie wolno mi ignorować, a więc ,,zbytnio" nie będę się zamartwiać,
bo zabiera mi to radość i pełnię życia. Będę zamartwiać się
tylko tyle, i tylko po to, by więcej miłować Boga za wszystko, co mam, by
doceniać i modlić się o pokój, by kochać życie, świat, i sercem dostrzegać i
czerpać z jego piękna, by obcować z ludźmi tu i teraz, i by całą resztę
oddać Jemu w słowach: ,,Jezu, Ty się tym zajmij”.
egdo góry