„ZOBACZYĆ” SZCZĘŚCIE

Koniec lat osiemdziesiątych. Lato. Przyjeżdżam do Kalnicy, wsi u stóp Smereka, gdzie wypoczywają pod opieką Tomka: Ewa i Piotrek.

Jednego dnia trasa na Rawki. Drugiego, zniesmaczeni – szczególnie Piotrek – zdobyciem nie najwyższego szczytu Bieszczad, zostają w ośrodku. Ping pong, niedaleko pływalnia…

Dzień piękny. Z taką delikatną poranną mgiełką, co wskazuje, że pogoda się utrzyma.

Nie wytrzymuję. Ruszam na Caryńską. Pośpiesznie – popołudniu mamy wracać.

Berehy. Pod górę. Spokojnie. Po paru minutach, solidnie rozruszany, zdecydowanie przyspieszam. Widoki coraz ciekawsze. Wreszcie panoramiczne. Jestem na połoninie. Wiatr nie pozwala się przegrzać.

Zwalniam na parę chwil, by dobrze się „napatrzeć”. Z prawej akurat ścieżka, ta od przełęczy. Dwóch ludzi na niej, niedaleko. Ten bliżej stawia stopy rytmicznie, ale przed każdym krokiem sprawdza dokładnie podłoże trzymaną w ręku laską. To mnie zaciekawia. Idzie skupiony. Sprawnie. Spokojnie. Kiedy jesteśmy od siebie dosłownie parę metrów, upewniam się, że to niewidomy…

Wtedy właśnie uderza w niego wiatr. Widzę jak sam do siebie szeroko się uśmiecha. Nie widzi, a wie gdzie jest. Wie, że dotarł…

Wietrze, czy wiesz, że jednym podmuchem dałeś szczęście?

Znowu przyśpieszam. Zejście długie przez zacieniony las. Koniec panoram. Drzewa, zazdrosne otwartym przestrzeniom, ukazują – jak tylko mogą – swoje piękno.

Z przeciwka, ku wspaniałym panoramom Bieszczad, idzie grupa młodych niepełnosprawnych prowadzona przez zakonników franciszkańskich. Jeszcze ich nie widzę, ale słyszę radosne głosy, śmiechy. Mijają mnie, pozdrawiają. Długo jeszcze dochodzą mnie okrzyki.

Drugi raz dzisiaj „zobaczyłem” szczęście. Różnie widziane, różnie odczuwane.

Piękne obrazy pamięta się długo. Dlatego te nie zatarły się, choć minęło prawie trzydzieści lat...

Michał Jakaczyńskido góry