Lubię na niedzielną Mszę świętą przyjść wcześniej.
Siadam, to reguła, w tej samej części świątyni. Mam dobre parę minut na
podsumowanie tygodnia.
Przede mną, z prawej strony widzę: obraz św. Józefa z małym Jezusem, na
wprost Jezus – ołtarz i krzyż z wiszącym Synem Bożym, z
lewej wizerunek Jezusa Miłosiernego.
Naprzeciw ja, ze swoim krzyżem.
Moja tygodniowa grzeszność styka się z odkupieńczą misją życia Boga: od
najwcześniejszego dzieciństwa, przez śmierć z miłości,
aż po Eucharystię i miłosierdzie.
Nawet, gdy ostatnie siedem dni przeżyłem prawdziwie „po chrześcijańsku”,
nawet, gdy bez żadnych wyrzutów uznałem: mam prawo
Cię, Boże, przyjąć, to przecież do Komunii świętej klękam – choć na samej
granicy – po stronie profanum.
Patrzę na: Józefa, Apostołów, Pallottiego, Wojtyłę i… czuję jakże wiele mi
potrzeba, by swą stopę postawić o krok dalej.
Dzięki Ci, Boże. Ty – ilekroć tam jestem – przekraczasz tę granicę i darując
mi Siebie powtarzasz z miłością za każdym razem: „Próbuj”.
Michał Jakaczyńskido góry