Kilkanaście miesięcy temu na ekrany kin wszedł film o takim właśnie
tytule – „Miłość i Miłosierdzie”. Ktoś powiedziałby:
„Trochę dziwny tytuł, jakby masło maślane. Przecież miłosierdzie to
właśnie miłość, więc dlaczego „i” między nimi?”
Dziś, kiedy przeżywamy Święto Bożego Miłosierdzia, przyjrzyjmy się
dokładniej, zarówno tytułowi, jak i całemu obrazowi
Michała Kondrata.
Zastanawiające jest, czy reżyser, określając w taki sposób swój
film, miał świadomość, że niestety wielu krytyków nie
do końca właściwie odbierze przekaz dzieła. Dlaczego? Kiedy
spojrzymy na liczne recenzje, opisy, znajdujące się choćby
w Internecie, zobaczymy, że znakomita większość z nich określa
„Miłość i Miłosierdzie” jako fabularyzowany dokument
biograficzny o św. Faustynie Kowalskiej. Jednak… to nie do końca
prawda, albo, jeśli ktoś woli, nie cała prawda.
W rzeczywistości bowiem już właśnie tytuł pokazuje, o czym, a raczej
o KIM ten film jest.
MIŁOŚĆ i MIŁOSIERDZIE - tak określa św. Faustyna samego Boga w
Dzienniczku, wzywając dusze, nawet te pogrążone w ciemnościach, do
oddania się Miłosiernemu. Tak też rozpoczyna akapit, zawierający
znaną pewnie wielu z nas Litanię do Miłosierdzia Bożego (Dz. 949).
Pięknie tam pisze: Miłość Boża jest kwiatem, a miłosierdzie owocem.
Jak widać - tytuł filmu wymowny… Trzeba się jednak trochę natrudzić,
żeby go zrozumieć. Podobnie jest z całym dziełem. Na pierwszy rzut
nie zachęca znanymi nazwiskami aktorów, nie wabi modną tematyką, nie
nęci milionowymi wkładami w produkcję, a jednak… coś w nim niezwykle
pociąga. Sama tego doświadczyłam.
„Miłość i Miłosierdzie” ukazuje drogę, jaką Bóg wybrał, aby iskra, o
której możemy przeczytać w Dzienniczku, roznieciła się
i ogarnęła płomieniem cały świat. Oglądając, widzimy tę drogę od
początku, od dzieciństwa Faustyny (a raczej Helenki), aż po dzień
dzisiejszy. Niektóre etapy znamy dobrze - wiemy przecież o
spotkaniach świętej z Jezusem, wiemy
o kontynuacji tej duchowości przez Jana Pawła II. Może trochę mało
znana jest nam postać i rola bł. ks. Michała Sopoćki
i akurat w tym temacie film stanowi cenny dokument. Oprócz mniej lub
bardziej znanych nam faktów, „Miłość
i Miłosierdzie” ukazuje kilka niezwykle interesujących aspektów. Już
sam plakat filmu, na którym wizerunek Jezusa „złożony” jest z dwóch
części (Obraz „Jezu, ufam Tobie” oraz Twarz z Całunu Turyńskiego),
mogą zaciekawić widza. Oczywiście to nie wszystko… W filmie
pojawiają się mało dotąd znane wątki, związane z historią pierwszego
Obrazu (znajdującego się w Wilnie), rozpowszechnienia kultu Bożego
Miłosierdzia na innych kontynentach. Możemy wsłuchać się także w
niezwykle poruszające świadectwa… A to wszystko wplecione w naszą,
jakże polską duchowość, historię
i kulturę.
Komu mogę polecić obraz Michała Kondrata? Na pewno takim
„zapaleńcom” jak ja… bo nie ukrywam, jestem wielką czcicielką Bożego
Miłosierdzia. Ten film ubogaca nas, utwierdza w przekonaniu, że
duchowa droga, którą idziemy, to dzieło Boże i warto oddać mu się
całkowicie. Czy poleciłabym „Miłość i Miłosierdzie” komuś, kto nie
należy do wspomnianej grupy. Tak, z całą pewnością TAK. Jednak
koniecznie trzeba na film spojrzeć „głębiej”. Wtedy, niezależnie od
tego, czy jesteśmy wierzący, czy nie, możemy dostrzec skarb ukryty
„w roli”. A może… podobnie jak w przypadku Eugeniusza
Kazimirowskiego – malarza pierwszego obrazu Jezusa Miłosiernego,
staniemy się ogniwem w wypełnieniu Bożego planu? Historia tego
człowieka pokazuje, że Bóg wybiera do realizacji dzieła Miłosierdzia
ludzi według swojej własnej Bożej logiki. Bo… kto by pomyślał, że
Obraz „Jezu, ufam Tobie”, stworzył człowiek, który należał do...
O tym już może nie napiszę. W zamian zapraszam do obejrzenia filmu.
Jest dostępny np. na DVD oraz w Internecie
na vod.
ms