To był ostatni dzień mojego wakacyjnego pobytu nad morzem. Tego dnia
Bałtyk był jakiś ponury, niedostępny, wzburzony… Stałam nad brzegiem
wyczerpana emocjonalne. Plecak uczuć stawał się coraz cięższy…
Rozmyślałam, jak bardzo życie ludzkie jest podobne do tego
wzburzonego morza…
Widziałam rybaków, jak o Wschodzie Słońca wypływali w swych
zdezelowanych kutrach na połów ryb. To ich jedyne źródło utrzymania.
To ich chleb powszedni. Ilu z nich czyniło wyrzut Mistrzowi:
„Mistrzu, całą noc pracowaliśmy i niceśmy nie ułowili”. Ilu z nich
pochłonęło morze? Ilu wołało: „Panie ratuj, bo toniemy”.
Rozszalały się moje myśli ponure, wzburzone, jak morze tego poranka.
Ile marzeń, ile piękna, tonie w kipieli ludzkiego życia… Z braku
zrozumienia, z samotności, z braku miłości?
Szukałam horyzontu, jakiegoś punktu zaczepienia, aby zrozumieć,
dlaczego ludzie nawzajem się ranią? Rozmyślałam
o przemijaniu…
W zadumie przyszła mi do głowy myśl, że dzieła Pana NIE PRZEMIJAJĄ!
Są nieskończone. ON jest NIESKOŃCZONOŚCIĄ. Jest horyzontem, którego
tak uparcie dnia tego szukałam. Jest oceanem miłosierdzia, źródłem
mojej siły i pokoju.
W swym zatroskaniu nie zauważyłam, że stałam już po kolana w wodzie.
Nie zauważyłam, jak morze coraz bardziej wysysało mnie w siebie.
Wreszcie podniosłam głowę do góry.
Dosyć myśli , które czynią panikę, pustkę w sercu. Patrzę w niebo.
Słońce przebija się przez chmury. Morze nabrało barw błękitu. Koloru
oczu Maryi. Ufna w Jej opiekę wracam do domu, gdzie czeka na mnie
miłość.
Dużo miłości.
Jadwiga Kulik