Zaplanowałam sobie tegoroczny Adwent... Uszyty w sam raz na miarę
epidemii... W fioletowym jednak kolorze...
I jakby trochę „za ciasny” – bez chodzenia na Roraty, bo przecież
limit osób mogących wejść do kościoła...
Zaplanowałam sobie Adwent – wśród postanowień i wyrzeczeń,
posypanych przyprawą o smaku lekkiego zgorzknienia
i żalu wobec nie-wiadomo-kogo... Że czasy nie takie, że ludzie nie
rozumiejący, że emocje nie dające się opanować... Przybrałam to
wszystko igiełkami, lecz nie z zielonego wieńca – pięknej korony o
czterech świecach, ale igiełkami ostrych słów, ocen i wyrzutów,
które według mojego rozumowania miałyby kogoś zmienić...
A jednak Adwent mnie zaskoczył. Z moich planów zostało niewiele. Za
to przypomniały się słowa z Księgi Izajasza:
„Moje myśli nie są myślami waszymi...”. Do tej pory, kiedy czytałam
ten fragment, od razu wdrukowywał mi się obraz,
w którym ja planuję sobie złote góry, a życie sprowadza mnie do
parteru, pokazując, że Bóg woli dać jednak srebrne doliny...
Tym razem było inaczej... Bóg wymarzył dla mnie o wiele piękniejszy
Adwent, niż zrobiłam to ja sama.
Dostałam w prezencie niebieski ton... Od zawsze modliłam się do
Matki Bożej, ale dopiero teraz odnalazłam w Niej Tę, która prowadzi
mnie, ucząc zaufania, delikatności, harmonii – w sobie i ze światem.
Zaczęłam odkrywać w Maryi kobietę dzielną, odważną, ale też
szlachetną i pełną wdzięku. Zobaczyłam Ją jako rozkochaną w Cudzie
nad cudami
– w Eucharystii... Pochylającą się nad tą Tajemnicą z taką miłością,
jakby chciała ciepłem oddechu otulić swój Największy
Skarb. Z taką czułością, jakby w oczach, ukrytych pod firanką
delikatnych rzęs, pragnęła niczym w lustrze na zawsze zatrzymać
obraz Białej Hostii.
Dostałam w prezencie więcej niż złote góry – przedświt z na nowo
odkrytą niezwykle Biblijną modlitwą Godzinek, wschód
najpiękniejszego Słońca otoczony symfonią kolorów witraży, małe
światełko ogrzewające dłonie i rozjaśniające drogę.
I dostałam w prezencie chwilę Adoracji, na której zrozumiałam, że
czekać znaczy tęsknić.
Gosia