Przed wielkim Świętem Matki Bożej – 15 sierpnia – oczy wszystkich
wiernych w były skierowane ku jednemu
z najpiękniejszych miejsc w naszym kraju – ku Jasnej Górze. To tam
zdążali pielgrzymi ze wszystkich stron Polski.
W słońcu i deszczu, pocie i trudzie, szli do Matki Najświętszej. Z
intencjami, trudnymi sprawami, całym życiem, aby wszystko Jej
powierzyć. A jak wiadomo od wieków, Matka nigdy nie pozostawi swoich
dzieci bez wsparcia.
Zawsze podziwiałam ludzi, którzy podejmowali trud pieszego
pielgrzymowania do Częstochowy. Nigdy nie miałam
odwagi wybrać się sama. Wydawało mi się to niemożliwe, że tyle
kilometrów można pokonać na piechotę. Kiedyś
ktoś zaproponował mi, że może spróbujemy iść ten ostatni dzień. A
ja, oczywiście powiedziałam, że nie dam rady.
Bo praca, bo obowiązki, a do tego mało chodzę i na pewno nie uda mi
się dojść.
Dwa lata temu po raz pierwszy zakiełkowała w mojej głowie taka myśl,
że może spróbuję ten ostatni dzień przejść
i dotrzeć na Jasną Górę. Wątpliwości miałam do samego końca. Jednak
decyzja zapada i poszłam wraz z moją nastoletnią córką. Chwilami
było trudno, ale dałyśmy radę. Dotarłyśmy przed tron Jasnogórskiej
Pani. Nogi bolały, a wielka radość wypływała z serca. Przeżyłyśmy
piękne i niezapomniane chwile. Wzruszenie ściskało gardło, a radość
ze spotkania z Matka Bożą uskrzydlała. Do domu wracałam z myślą i
przekonaniem, że za rok też podejmę ten trud. A moja buntująca się
córka wspominała, że chciałaby iść na całą albo chociaż na kilka dni
pielgrzymki.
Niestety, pandemia zeszłoroczna spowodowała, że nie było możliwości
wyruszyć na pątniczy szlak. Odbyłyśmy tylko duchową pielgrzymkę w
murach naszej świątyni. Bez finału przed Cudownym Obrazem
Jasnogórskiej Madonny,
ale jakże wzmacniającą duchowo.
Obecny rok, gdy pandemia przycichła, pozwolił już na wyruszenie w
drogę. Niestety, pomimo szczerych chęci sytuacja rodzinna i zawodowa
nie pozwoliła nam na wymarsz. Tak jak w latach poprzednich przez
wszystkie dni pielgrzymki łączyliśmy się z pątnikami duchowo na
Apelu Jasnogórskim. Przed figurą Matki Bożej prosiliśmy o siły i
wytrwałość dla nich. Powierzaliśmy ich opiece Maryi.
W ósmym dniu pielgrzymki dojechałyśmy do naszej grupy. My wypoczęte,
oni zmęczeni już siedmiodniowym marszem,
ale wszyscy radośni, bo idziemy do Matki Bożej. Pragnęłyśmy
przynajmniej ten jeden dzień przejść z pątnikami i dotrzeć do Maryi.
Nie było we mnie lęku i niepokoju. Byłam przekonana, że moich sił
wystarczy na ten ostatni odcinek drogi.
O jak bardzo się myliłam.
Pierwsze trudności pojawiały się już przy wchodzeniu na Przeprośną
Górkę (a to tylko 296 m n.p.m.). Zwolniłam
i trochę za grupą szłam z moją nastolatką, która mnie wspierała i
wykazała się dużą opiekuńczością. Po odpoczynku,
z lekką obawą wyruszyłyśmy dalej. Nie bez kolejnych trudności, ale z
pomocą braci i sióstr dotarłyśmy na Jasną Górę. Szczęśliwe i
zmęczone pokłoniłyśmy się naszej Mateczce. Z podziwem patrzyłam na
siostry i barci, którzy pomimo ośmiodniowej wędrówki z radosnym
śpiewem i w podskokach schodzili do Doliny Miłosierdzia. Gdy ja
ledwo powłóczyłam nogami. Może trzeba większego pragnienia i
większej wiary niż ja, żeby dać radę, a może to młodość…
Cieszę się, że kolejny raz spróbowałam. Bo wspólna modlitwa i śpiew
z bratem i siostrą w pocie i trudzie to jak SPA dla wiary. Czas
odnowy i refleksji. Ofiarowałam cały mój trud, pot i zmęczenie Matce
Najświętszej w intencji mojej rodziny. Wierzę, że Maryja uleczy
nasze choroby i wspomoże w codziennych trudnościach. Mocniejsza
duchowo i spokojniejsza wróciłam do domu. Otrzymałam dodatkowo
wiedzę o mojej słabej kondycji. Dziś wiem, że muszę zadbać o dobry
stan nie tylko ducha, ale i ciała, jeśli chcę w kolejnych latach
pieszo wędrować przed tron Jasnogórskiej Czarnej Madonny.
zz