WAŻNIEJSZY NIŻ MĄŻ I DZIECI

Od połowy lipca poczułam, że zwalniam w mojej życiowej gonitwie. Pozamykałam różne sprawy, prace i ważne zadania. Nastał czas wakacji, urlopów i odpoczynku. Moment, który sprzyjał refleksji i zastanowieniu się nad życiem. Również tym religijnym.

Rozmowy ze znajomymi i przyjaciółmi sprawiły, że zaczęłam się zastanawiać nad moimi intencjami przebywania z Jezusem
i bycia w kościele. Co jest prawdziwym motorem mojej rozmowy z Jezusem i tego, że przychodzę do kościoła?

Niedawno w jakieś rozmowie usłyszałam: „Kiedyś tak nie biegałaś do kościoła”. Co się zmieniło i dlaczego? Jak to się stało, że Jezus stał się mi tak bliski?

Przyszedł mi na myśl cytat ze św. Augustyna: „Iluż to ludzi szuka Jezusa tylko dla tymczasowych korzyści! Sklepikarze biegną do księży, szukając u nich wsparcia dla swoich interesów. Ktoś inny prosi o pomoc Kościoła w obronie przed kimś silniejszym. Inny jeszcze szuka wsparcia przeciwko komuś, na którego nie może mieć wpływu. Kościół jest pełen takich ludzi. Jezusa dla samego Jezusa z trudem się szuka” .

Zawsze byłam w kościele. Rodzice pokazali mi taką drogę. Zaprowadzili mnie do Pana i przez chrzest stałam się dzieckiem Bożym. Mocno przeżywałam każdy otrzymywany sakrament, a szczególnie cieszyłam się z Pierwszej Komunii świętej. Uczęszczałam na lekcje religii i uczyłam się prawd wiary. Tak robili wszyscy…

Już jako osoba dorosła zaczęłam więcej zastanawiać się i analizować.

W życiu czasem czułam się samotna i opuszczona. Trudne relacje z ludźmi zniechęcały. Częste rozczarowania
i niepowodzenia potęgowały osamotnienie. Wtedy uchwyciłam się relacji z Jezusem. Syn Boży wydawał mi się łagodny
i wyrozumiały. Czułam, że On mnie dobrze rozumie. Przecież chodził po tym świecie, rozmawiał z ludźmi i często był nierozumiany. Przez swoje człowieczeństwo i to, że stał się do nas podobny we wszystkim oprócz grzechu, został moim Przyjacielem. Uwierzyłam, że Jezus naprawdę mnie kocha. Nie zawahał się cierpieć i oddać za mnie życia na krzyżu. Zmazał moje grzechy, przelewając Swoją świętą Krew. Dzięki świętej Siostrze Faustynie odkryłam Jego Miłosierdzie. Jezus obiecał mi zmartwychwstanie i życie wieczne.

I tak przez lata trwała nasza przyjaźń. Często nierówna. Bo On dawał mi całego siebie, a ja tylko kawałek. Czy byłam wtedy prawdziwym przyjacielem Jezusa? Chyba nie do końca. Były chwile, gdy On na mnie czekał, a ja nie miałam dla Niego czasu. Zaganiana nowymi sprawami i sytuacjami odwlekałam nasze spotkania.

Aż kilka lat temu w dużym poczuciu osamotnienia przypomniałam sobie, że jest Ktoś, kto zawsze mnie rozumie. Wysłucha, pocieszy, a nawet da rozwiązanie w trudnych sprawach. Zapragnęłam znów być z moim prawdziwym
Przyjacielem. Tylko z Nim czułam się sobą. Nie musiałam udawać i grać jakiejś roli. Przy Nim byłam prawdziwa.

I tak nasze spotkania stały się częstsze. Rozmowy z Nim rozpaliły we mnie miłość. Jeszcze większą i mocniejszą miłość. Teraz zawsze Jego pytam o radę. Jemu powierzam sekrety. Dla Niego zmieniałam swoje życie. To Jemu chcę się podobać. Nie zewnętrznie, ale chcę, aby Jezusowi podobało się moje serce. On stał się najważniejszym Mężczyzną w moim życiu.

Ważniejszym niż mąż i dzieci? Tak. On jest pierwszy. Oni zaraz za NIM.

Ela

do góry