I znów to samo! Kolejne choróbsko! Kolejne dni zamknięci w domu!
Jeszcze z jednego się nie wyleczyłam - już następne u progu!
Piękne ferie, nie ma co! Jedni szusują na nartach, ja szusuje na
trasie sypialnia – łazienka. Można dostać kota! Moja cierpliwość
jest na skraju wytrzymania!
Tyle planów: choć na jeden dzień na narty z dziećmi, na lodowisko,
do Warszawy do Centrum Kosmonautyki… I wszystko na nic…
Kiedy tak żaliłam się koleżance przez telefon, usłyszałam: „No co
Ty? To jeszcze się nie nauczyłaś, że z Bogiem żyje się dniem
dzisiejszym?”
Najpierw ogarnęła mnie furia. To co? Mam nic nie planować, siedzieć
i czekać?
Ale po kilku głębszych wdechach dotarło do mnie, że buntuję się
przeciw temu, w co przecież wierzę. Tylko już po ludzku żal mi było
dzieci... kolejne tygodnie zamkniętych w domu. Żal tych chwil, które
mogły być naszym udziałem.
Ale… Ale… Przecież, jeśli wierzę, to Bóg mnie nie ubezwłasnowolnia.
Mogę planować, ile dusza zapragnie! Jeśli mam pewność, że ON wie
lepiej niż ja, to nie ciskaj się, kobieto, i nie złorzecz.
Jeśli Twoje plany nie wpisują się w Jego Boskie plany... to w końcu
wierzysz, czy nie?
Czy tylko wtedy wierzysz, kiedy Twoje plany pokrywają się
szczęśliwie z Jego planami ot tak, kiedy Ci pasuje?
Wszystko na pół gwizdka… No i tak mi się głupio zrobiło po raz
kolejny… Taka jestem niepokorna w tych moich niedomaganiach, w tej
mojej chęci bycia zawsze na sto procent. I choć sobie powtarzam, że
ja chcę być na sto procent dla innych, ale może najpierw tak być na
sto procent dla Boga i Jego pomysłów wobec mnie?
Może to właśnie kruszy moją pychę, niecierpliwość, brak akceptacji
do zmiany planów… Oj, tak, nie jestem pokorna…
Jakże podziwiam tych chorych świętych ludzi, którzy latami przykuci
do łóżek boleści z uśmiechem na ustach wielbili Pana i w tej swojej
chorobie uczynili dla Boga więcej niż niejeden pełnosprawny zapalony
działacz.
Postawa serca. Pokorna postawa serca, a nie bunt! I wdzięczność!
Wdzięczność za każdą sekundę, za każdy oddech, bo przecież wszystko,
co mam, zawdzięczam Bogu.
A mam wszystko!
Muszę tylko przekuć ten czas na inną aktywność niż miała być. Inne
chwile, inne doznania, mogą być naszym udziałem, pod warunkiem, że
nie dam się przygnębieniu i cierpiętnictwu, a wykorzystam dany mi
ten czas.
1. Pooglądamy albumy ze zdjęciami sprzed 40 lat. 2. Wyciągniemy
stare porwane planszówki i zamiast zgubionych pionków ustawimy
ludziki Lego. 3. Zamocujemy darta. 4. Odgrzebiemy klasery ze
znaczkami. 5. Skleimy kilka modelów samolotu…
W ten sposób też można budować relacje, też się nie nudzić. Tylko
tak bardziej stacjonarnie. Mniej wyczynowo niż na nartach, ale to
też mogą być chwile niezapomniane i pełne miłości.
eg