MIŁOŚĆ I STOKROTKI

Jesienna aura coraz bardziej daje się we znaki. Bywają słotne i wietrzne dni, które bardziej przypominają listopad niż złoty październik. Tym bardziej cieszą wakacyjne wspomnienia, które niejednokrotnie poprawiają nastrój i wywołują uśmiech na twarzy…

Mierzeja Wiślana, środek lipca. Piękny słoneczny poranek. Wiedziona koniecznością dokonania porannych zakupów znalazłam się w spożywczym dyskoncie. Wiedząc, że moje Dzieci za punkt honoru wezmą to, by natychmiast po przyjściu na plażę zrobić się głodnymi – buszowałam między regałami szukając zdrowych przekąsek i wysokojakościowych smakołyków.

Potem ustawiwszy się w ogonku klientów, grzecznie czekałam na swoją kolej, gdy nagle, tuż przed kasą, usłyszałam najbardziej irytujące zdanie, jakie można usłyszeć w ogonku właśnie: „Przepraszam, mogę przed Panią? Mam tylko tę jedną rzecz”.

Już miałam dosadnie powiedzieć, co myślę o wpychającym się bez kolejki arogancie, gdy przed moją twarzą pojawił się bukiet czerwonych róż. W naiwnym porywie pomyślałam, że dla mnie, ale szybkie uzasadnienie sprowadziło mnie na właściwe tory. „Bo widzi Pani, moja żona jeszcze śpi, a chciałbym zdążyć z kwiatami zanim się obudzi”.

BINGO! Miał mnie. Wobec takiej argumentacji, wiedziona (a jakże!) solidarnością kobiecą, nie tylko przepuściłam młodego żonkisia, ale jeszcze miałam ochotę popędzić kasjerkę, by obsłużyła go szybciej. Zanim zdążyłam krzyknąć za nim, by nie zapomniał wyciągnąć róż z celofanu, młody małżonek, w tempie błyskawicy, zniknął za szklanymi drzwiami.

Miłość, to skuteczna siła napędowa, zdolna zaktywizować najbardziej biernych i osowiałych. To ona, bladym świtem, zmusza do wstawania zakochanych małżonków i szukania róż w nadmorskim dyskoncie tylko po to, by uszczęśliwić ukochaną żonę. Małżeństwo u progu swego istnienia tym się właśnie charakteryzuje: pragnieniem uszczęśliwiania siebie nawzajem. Nie siebie samego, ale siebie nawzajem.

Potem w miarę upływu lat, gdy miłość dojrzewa, ewoluuje i staje się ukształtowana przez akceptowanie swoich słabości
i wad – dobrze, by małżeństwo stało się… służbą.

Na ślubnym kazaniu swojej przyjaciółki wiele lat temu usłyszałam takie zdanie: ,,Prześcigajcie się w służeniu sobie nawzajem”. Służba często mylona z usługiwaniem, w czasach, gdy wielki nacisk kładzie się na równouprawnienie
i partnerstwo – kojarzy się pejoratywnie. Trudno zaakceptować konieczność służenia współmałżonkowi, bo to tak, jakby postawić siebie w pozycji niższej. Nikt tego nie lubi.

Ale służenie drugiemu człowiekowi powinno być postrzegane inaczej. To raczej kontynuacja postanowień z początków małżeństwa – chęć nieustannego uszczęśliwiania drugiej osoby, często ustępowania jej, odciążania jej w codziennym życiu; sprawiania, by każdy dzień był lżejszy i łatwiejszy do przeżycia. By był – może nie jak bukiet róż, ale chociaż jak bukiecik stokrotek.

To możliwe. Może warto nieco zapomnieć o egoizmie, stawianiu własnych potrzeb i pragnień na pierwszym miejscu. Cudownie jest, gdy małżonek jest najważniejszą osobą w naszym życiu, zaraz oczywiście po Jezusie. Warto nieustannie się troszczyć, by tak było.

Kiedy małżeństwo drży w posadach, kiedy „służenie sobie nawzajem” staje się wytartym sloganem, kiedy zamiast czułych słów pojawia się zgrzytanie zębami ze złości – warto przypomnieć sobie, czy u jego początków któreś z małżonków nie biegło przypadkiem rano po bułki albo… po róże. A może zrywało rano stokrotki?

 

mf

do góry