MACIERZYŃSTWO /1 - 5/

Odkąd pamiętam – pragnęłam być matką.

Był to cel mojego życia. Chyba już od przedszkola, kiedy zaczęłam rówieśników przytulać, opatulać; karmić niejadków,
bronić uciśnionych, choć sama ledwo trafiałam łyżką do buzi.

Ale…

Kiedy nadszedł dzień, gdy porodziłam swego pierworodnego, wszystkie czynności, które do tej pory wykonywałam
z energią trąby powietrznej, nagle zaczęły układać się w kącie rzeczy niezrobionych.

Ponieważ studiowałam, oprócz zajęć młodej żony i matki musiałam dużo czasu poświęcić na naukę. A tu, co otwierałam książkę, by się przygotować do egzaminu, mój jedynak, ledwo co uśpiony, zaczynał płakać. Co miałam zasiąść do napisania jakiejś pracy, maleństwo natychmiast przemieniało się z „najedzone spokojne bobo”, w „bobo głodne, biedne, rozkrzyczane, „bierz mnie natychmiast na ręce””.

Koniec końców, moja frustracja doprowadzała mnie do łez, bo zdałam sobie sprawę, że moje życie przestało należeć do mnie. Widziałam oczami wyobraźni, jak odjeżdżają w siną dal pociągi moich życiowych szans, kariery, ambicji, staże, awanse…

Aż pewnego razu dotarło do mnie, że stoję przed decyzją – albo akceptuję to, co mam, o czym przecież też marzyłam – oddam się rodzinie i synkowi… albo będę żyć bez zgody z tymi zmianami, niespełnionymi planami naukowymi… Musiałam zdecydować, czy zdołam postawić siebie na drugim miejscu.

I wtedy, pośrodku tych zawirowań, stanął Pan Bóg ze słowami, że właśnie zaczyna się dla mnie czas, abym przestała mówić „Panie, Panie”, a faktycznie, żebym zaczęła: karmić głodnych, poić spragnionych, przyodziewać nagich, a przede wszystkim przyjmować małych i bezbronnych.

I to był i nadal jest – czas łaski.

Spojrzałam wtedy na mojego synka, na malutkie paluszki, w jego błękitne jak niebo oczka i szepnęłam: „wybieram ciebie”.

I stał się cud. Odwróciłam oczy od uciekających pociągów i pojęłam, że jest fundamentalna różnica między byciem ofiarą
a ofiarowaniem się. Pragnęłam już całym sercem tego drugiego.



/2/

Obecny świat wypiera poświęcenie.

Szczególnie, jeśli chodzi o kobiety. Niektóre kobiety na ekranach telewizorów krzyczą: „nigdy ofiary”, „nikt nie będzie mnie zmuszał do poświęceń”.

Tymczasem, jest właśnie różnica między byciem ofiarą a ofiarowaniem się.

Kiedy urodziło nam się czwarte dzieciątko, niedługo po trzecim, miałam w sobie całą gamę trudnych emocji. I faktycznie,
w pewnym momencie poczułam się ofiarą. Tylko kto był moim oprawcą? Mąż, dzieci, Bóg?

Po wielu wojnach sama ze sobą doszłam do wniosku, że ja sama zrobiłam z siebie ofiarę – umęczoną, zaniedbaną, zajmującą się dziećmi z coraz większym rozdrażnieniem. A przecież życie, które prowadziłam, jest życiem, które świadomie sobie wybrałam. Ofiarowałam dzieciom mój czas, ciało, moje zdolności.

I są czasem momenty wielkich potyczek, chorób, trudności. Ale nieustannie przypominam sobie, że jest to moja życiowa misja, którą Bóg złożył w moim sercu, kiedy tkał mnie w łonie matki. Misja, która daje moc. Kocham i jestem kochana! Dla takiej miłości - bezwarunkowej - zostaliśmy stworzeni. Jeśli takie małe człowieczki doświadczą od swoich rodziców pięknej miłości, przyjęcia; jeśli kiedyś zrozumieją, że rodzice mieli odwagę zaryzykować i poświęcić dla nich swoje plany i marzenia, bo ich ważność postawili kiedyś przed własną, wtedy uwierzą również, że są bezwzględnie kochani przez Boga.

A Bóg? Sam się ofiarował za nas z tej przeolbrzymiej miłości.

A św. Józef? Całe swoje życie złożył w ofiarnej służbie, ojcowskiej, cichej i pokornej postawie, oddając swoje zdolności, pracę i czas Temu, który rósł pod Jego dachem.

Bo kiedy dajesz komuś najcenniejszy dar - tak naprawdę zyskujesz znacznie więcej. Choć czasem po ludzku może tracisz wiele, nie zostaniesz zapomniany. Pan widzi i odda Tobie. Żaden czyn z miłości i dla miłości nie będzie niezauważony.

Tam, gdzie jest dobrowolnie złożona ofiara, tam nie ma zgorzknienia, frustracji. Tylko trzeba o tym sobie nieustannie przypominać, czasem wbrew logice świata. Bo kiedy miłość idzie przed nami, gdzie potrzeby innych są przed naszymi,
a dobro innych stawiamy przed własnym – wtedy dzieją się cuda.

Kiedy ziarno pszenicy (nasze ego) obumrze, wtedy wzrasta obfity plon miłości. Uaktywnia się moc, heroizm
w codzienności, płynie przez nas potężny strumień życiodajnej wody.

Jedynie musimy oddać swoje życie dobrowolnie. Czas oddany naszym dzieciom i rodzinie będzie poligonem miłości.



/3/


Każde dziecko jest cudem...

Temat przyjęcia każdego dzieciątka jako cud życia zawsze wracał do mojej głowy ilekroć zobaczyłam dwie kreski na teście ciążowym.

Znam wiele małżeństw, które po wielu latach modlitw, próśb o cud, odwiedzeniu kilkudziesięciu lekarzy, wreszcie doświadczyli błogości posiadania potomstwa.

Znam też takie, które idealnie współpracowały z Bogiem przy układaniu planu dotyczącego swojej rodziny, zgodnie obliczając, mierząc.

Znam również i takie, które kompletnie nie ogarniały tematu własnej płodności, choć może bardzo chciały, ale wiedziały, że nie mają za wiele do powiedzenia w temacie poczęcia, bo ich własne dzieci już kombinują z dobrym Bogiem i stawiają rodziców przed faktem dokonanym. Oni właśnie są dla mnie największymi Bożymi wojownikami. Bo to oni rozumieją,
że czy ktoś przyjdzie z zapowiedzianą wizytą, czy wpadnie na ostatnią chwilę jak wariat, nie ma po prostu znaczenia. Najważniejsze jest to, że JEST. Tak samo kochany, oczekiwany, jedyny.

Zawsze kiedy myślę o niespodziewanych dzieciach myślę o Nich – Józef i Maryja. Cóż to za niesamowita para. Ona mająca poczucie ukochania i wybrania przez Boga; piękna, delikatna. I On – przedobry, wrażliwy, pracowity, mający nadzieję stworzyć z Nią cudowny dom wypełniony śmiechem dzieci…

A tu nagle cios – „jak Ona mogła zrobić coś takiego? Inny mężczyzna w Jej życiu? Dziecko? Ale jak? Dlaczego?”

A Ona?

A Ona spokojnie mówi, że Bóg o wszystko zadba i się nimi zaopiekuje.

I właśnie wtedy myślę o tych wszystkich dzieciach „nie w porę”, niespodziankach, „wpadkach”.

Tamten Mały Chłopiec też - wydawać się mogło - był nie w porę. A to jednak dzięki Niemu wypełnił się wspaniały Boży plan przygotowany od początku świata.

To, co czasem dla ludzi jest przypadkiem, niespodzianką – nie jest takie w oczach Boga i w Jego najlepszym planie na nasze życie. I ten Chłopiec pod sercem Maryi miał już swoją historię, przeznaczony do narodzin od wieków, ukochany przez swego Ojca. To właśnie On miał odmienić losy świata.

Dlatego żadne dziecko nie jest „wpadką”. Nie wiemy, co zaplanował Mu dobry Bóg. Choćby cały świat krzyczał „jesteś niechciany, przybyłaś nie w porę” - ono przychodzi z piękną historią umiłowania przez Pana od założenia świata i jeszcze piękniejszym planem, który ujrzymy na własne oczy, jeśli tylko odważymy się - wbrew wszystkiemu i wszystkim
- z odwagą powiedzieć jak Maryja „Fiat”.

Jeśli tylko uwierzymy, że to dziecko, że każde dziecko, jest cudem.



/4/


Kiedy myślę Maryja – wiem, że Pan Bóg tak ułożył Jej historię życia, by wszystkie kobiety na świecie widziały w Niej cząstkę siebie.

Ona zaskoczona ciążą nie w porę, jak miliony kobiet.

Ona zajęła miejsce pomiędzy nami, zwykłymi dziewczynami, aby swym życiem, decyzjami, pokazać, jak my mamy reagować, ufać.

Bóg wiedział, że będziemy Jej bardzo potrzebować. Tej prostej Nastolatki z Nazaretu zaskoczonej Bożym planem.

Ale to dzięki Jej postawie możemy czerpać. Z Nią rozmawiać w długie bezsenne noce. W Jej życiu zobaczymy swoje – złączone cichą solidarnością, jaką znają tylko kobiety doświadczone życiem.

Kiedy Józef nie mógł kompletnie pojąć zaistniałej sytuacji, co Ona zrobiła? Przekonywała? Przepraszała? Przerażona wpadła w rozpacz? Co zrobiła Kobieta tak silna i wolna?

Ona ruszyła w drogę. Ruszyła sama, bez męża, przyjaciółki…

Sama, bo w pewnym momencie życia każda z nas staje się samotna. Doświadczamy samotności z powodu choroby, cierpienia, bezradności, niezrozumienia…

Ta pospieszna wędrówka Maryi, Jej górska droga, uczy mnie, by w chwilach właśnie takich kryzysów biec samemu
ku Temu, który JEST. Bo tylko On jest źródłem siły. Nie tylko mąż, rodzice, koleżanki, ale ON.

Kiedyś słyszałam, że ta wędrówka jest alegorią modlitwy, i zaiste uważam, że jest to jeden z najpiękniejszych
obrazów w Piśmie Świętym. Wędrówka/modlitwa samotna, pełna grożących niebezpieczeństw… Nic z piękna, dostojeństwa, królewskiego przepychu... Jest wielki trud! 150 kilometrów drogi, napięcia, zmęczenia, osamotnienia…

Miriam szła, żeby pomóc Elżbiecie, ale może szła również, przynaglona, że czeka tam na Nią znak – potwierdzenie wybrania. Jeśli prawdą jest, co mówił Anioł, to Elżbieta jest w ciąży, a Ona ma narodzić Mesjasza i Bóg się wszystkim zajmie…

Górska droga Maryi to droga jaką przeszło Jej serce. Nie tylko zaufała Bogu, bo to już wyznała mówiąc „fiat”,
ale zrozumiała - widząc ciążowy brzuszek Elżbiety - że wobec tego cudu, które nosi pod sercem może jedynie wykrzyczeć: „Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny!”.

Jej długa wędrówka zakończyła się najcudowniejszą pieśnią, jaką my kobiety powinnyśmy witać nowe życie. Mamy krzyczeć z radości i ufać, że ten mały człowieczek w naszym łonie dokona wielkich czynów.


/5/


Macierzyństwo, to praca w ogrodzie Pana.

Wyobraź sobie, że jesteś ogrodnikiem najpotężniejszego Króla Świata i opiekujesz się Jego roślinami. Tam, gdzie pracujesz, to najbardziej ekskluzywny ogród botaniczny, a roślinka, którą sadzisz, o którą dbasz i pielęgnujesz, jest jedyna w swoim rodzaju. Kiedy się pojawia, nic o niej nie wiesz, ale z każdym dniem, rokiem, odkrywasz jej wyjątkowość, oryginalność, zapierające dech w piersiach piękno. Obserwujesz ją, wyobrażasz sobie, jak będzie wyglądała za naście lat, jakie będą jej liście, kwiaty. Siedzisz przy niej dzień i noc, i masz ochotę wpisać ją do Księgi Guinnessa, bo dostrzegasz
w niej same cuda. A ona nie przestaje cię zadziwiać, a ty czujesz się taka szczęśliwa, że możesz być świadkiem tego cudu nad cudami. A każdy kolejny kwiat, jest jak puzzel pasujący w wielkiej domowej układance. Wszystkie rośliny tworzą system naczyń połączonych, czerpią, ale i dają z siebie.

Wiele razy w moim życiu dochodziłam do wniosku, że historia mojej rodziny, mojego życia, nie pisze się sama. Nie piszę jej ja, moi rodzice. Tym, który wszystko reżyseruje jest dobry Bóg. I chwała Mu za to! Ile to głupot zrobiłabym, gdyby On
w porę nie wkroczył. Tak dobrze oddać Mu ster i zrzucić z siebie ten ciężar odpowiedzialności, planowania. Dopiero wtedy można głęboko odetchnąć, kiedy z pełną zgodą powiemy: „Nie wszystko zależy od nas”. I dzięki Bogu!

I choć świat będzie krzyczał, że ciemnogród, że ufaj tylko sobie, ja idę w zaparte! Ufam tylko Jemu!

Kiedy trzecie dzieciątko zakiełkowało pod moim sercem, pamiętam, jak wiele „życzliwych” mi osób załamywało nade mną ręce i mówiło moje ulubione zdanie świata: „Jak ty sobie teraz dasz radę?” Zdanie-kiler. Zdanie, które podcina i tak osłabłe już skrzydła. Zdanie, które sugeruje, że oto masz się zmierzyć z wyzwaniem ponad siły, i wszystko wskazuje na to,
że sobie nie poradzisz. Jak masz sobie poradzić, kiedy dwójka maluchów nieustannie biega szukając, co znowu pożreć, złamać, rozsypać? Jak masz sobie poradzić, kiedy mąż wraca po 20 do domu, bo zmienił pracę, żeby starczyło na raty kredytu? Jak masz sobie poradzić, skoro ciągle łapią się was choróbska, jelitówki, wirusówki? Otóż odpowiedź jest jedna:

Z całą premedytacją próbuję sobie nie poradzić!

Nawet nie zamierzam się starać. Skoro przybywa do nas nowe życie, przybywa od Boga, to i przybędzie za nim łaska.
I nadejdzie jej więcej niż potrzeba. A tą nadwyżką będziemy mogli jeszcze się dzielić.

Bóg nie zostawia swoich, a gdzie jest On, jest i Jego potężna moc. Tam dzieją się cuda, ludzie rosną w męstwo, siłę.

Nie od razu tak myślałam i wiele łez wylałam po przykrych słowach, niewspierających komentarzach, bądź wręcz ciężkiej krytyce. Zaufanie przychodzi z czasem. I o nie również trzeba prosić.

Panie, przymnóż nam wiary!

 

cdn.

 



Ewa Gawor

do góry