,

MAŁA, KTÓRA WINDĄ DO NIEBA WJECHAŁA /3/

Małe dzieci – ulotne słowa, nieskładne myśli, nierozumienie rzeczywistości… Często tak właśnie pojmujemy „klimat” kilkulatków. Może jednak za szybko wrzucamy ich do szufladki o nazwie „Nic nie wiesz o życiu”?

Jeżeli znamy „Małego Księcia”, „Króla Maciusia I” albo „Opowieści z Narnii”, powinna nam się włączyć czerwona lampka, kiedy chcemy dziecięcy świat potraktować z ignorancją i wyższością. Zresztą… nie musimy sięgać do baśni czy bajek. Wystarczy otworzyć Biblię na fragmencie: „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego” (Mt 18, 3).

Tereska Martin podobno już w wieku dwóch lat pomyślała: „Będę zakonnicą”. Trochę to może dziwić, bo jak wiemy
z poprzedniego artykułu, widziano w niej niesforne, kapryśne i uparte dziecko. Z drugiej strony jednak miała wiele pięknych cech – była szczera, spontaniczna, urocza i po prostu dobra. Maleńkie ziarenko powołania, które zostało złożone w sercu Tereni, zakiełkowało i wkrótce miało „wystrzelić” niezwykłym pragnieniem służby Bogu.

Mimo wielkiej zmiany w charakterze czterolatki (przyszłej Świętej), jaka dokonała się po śmierci mamy; dziecięce marzenie
o życiu zakonnym nie wygasło, a nawet wręcz przeciwnie – po kilku latach wybuchło z wielką mocą. Stało się to, kiedy jej starsza siostra Paulina, obrana przez Tereskę na „drugą mamę”, wstąpiła do Karmelu. Mały „uparciuch” (czyli Terenia) był tak nieugięty w postanowieniu pójścia w ślady Pauliny, że nawet na przełożonej klasztoru, z którą udało się porozmawiać osobiście, zrobiło to ogromne wrażenie.

Jednak droga do zakonu okazała się niełatwa. Przecież dziewięcioletnie dziecko nie mogło zostać przyjęte. Poza tym zarówno w rodzinie, jak i wśród duchownych pojawiał się sprzeciw. Tereska dwoiła się i troiła, jakby tu obejść przeciwności, a pomysłów – biorąc pod uwagę jej inteligencję i upór – nie brakowało.

W końcu „przekabaciła” na swoją stronę ojca, któremu wcześniej nie było w smak oddawać „ukochanej królewny”
do klasztoru. Później wraz z nim dotarła nawet z prośbą o pozwolenie na rozpoczęcie życia zakonnego mimo braku wymaganego wieku do samego papieża Leona XIII, o którym to wydarzeniu pisano nawet w gazetach.

W końcu, gdy miała piętnaście lat i trzy miesiące wstąpiła do Karmelu. Wydawać by się mogło, że tak ogromne pragnienie życia zakonnego, wiązało się w przypadku najmłodszej panny Martin z jakimś jej własnym wyobrażeniem służby Bogu
w klasztorze. Nasuwa się myśl, czy przypadkiem nie było to wyobrażenie o łatwej modlitwie, sielance „poza światem”,
czy braku problemów dnia codziennego.

Nic z tych rzeczy. Teresa nie miała złudzeń, że wchodzi na trudną drogę, na której faktycznie potem doświadczyła surowego stylu życia. To waśnie na tej duchowej i w pewnym sensie fizycznej pustyni Bóg pielęgnował swój „mały kwiatek”, ucząc młodą karmelitankę pokory, posłuszeństwa, czystości serca, nade wszystko zaś ufności dziecka, która stała się podstawą jej niezwykłej duchowości. To, co wyniosła z domu, owocowało w życiu zakonnym. Podobnie zresztą działo się w przypadku wszystkich jej rodzonych sióstr, które także wstąpiły do klasztoru (trzy podobnie jak Teresa – do Karmelu).

Fenomen „małej drogi” poznamy bliżej niebawem, jednak warto już dziś wspomnieć, że Tereska szła nią zarówno jako dziecko, jak i potem w zakonie. Zaufanie Bogu, odwaga i „fantazja” sprawiły, że niedogodności potrafiła zamienić na atuty. Miała w sercu pragnienie, by być kapłanem – zamieniła je na wielką modlitwę za kapłanów. Wiodąc życie „za kratami” klasztoru ukochała misje – ofiarowała cierpienie za misjonarzy. Nie lubiła jakiejś współsiostry – starała się być dla niej wyjątkowo życzliwa. Zasypiała na Adoracji – mówiła z uśmiechem: „Znowu zasnęłam przy Panu Jezusie… Jest jak dobry anestezjolog, usypia, aby uzdrowić”.

Żyła lekko… ale nie lekkomyślnie. Nawet imię zakonne: „od Dzieciatka Jezus” wskazuje, że bardzo chciała być „małą” – ale zawsze w rękach dobrego Ojca w niebie.

I tego właśnie możemy się od niej uczyć. Jakimkolwiek szlakiem prowadzi Cię życie, spróbuj, drogi Czytelniku, żyć „pełną piersią” – jak ona. Mała Święta, a jednocześnie Doktor Kościoła. Wytrwale dążąca do realizacji pięknych marzeń, a zarazem przyjmująca z wdzięcznością każdą chwilę. Umiejąca zachwycić się zachodem słońca, ale i twardo chodząca po „drodze” postów i ofiar. Smakująca prawdziwej słodyczy Karmelu… Słodyczy, która nazywa się „bliskość Boga”. Oby i nam za tą Bliskością często się tęskniło.

 

 

Małgorzata Sar

do góry