,

MACIERZYŃSTWO /7/

Nie powiem, że od zawsze byłam histeryczką, jednak lęk, w zasadzie o wszystko, wyniosłam z rodzinnego domu.
Lęk o zdrowie, lęk o przyszłość, lęk o pracę. Kiedy rozpoczęłam moją drogę macierzyństwa, lęk ograniczony do mnie stał się niczym, wobec lęku o moje maleńkie dzieci. Nieustannie w gotowości, na czatach, chcąca wybudować wokół bloku mur, wykopać fosę, zdobyć broń i wszelkimi metodami bronić moje kruszyny przed okrutnym światem. Wraz z moimi dziećmi narodziła się we mnie lwica, gotowa rozszarpać każdego, kto tylko tknie jej niemowlę. Chuchałam, dmuchałam,
na widok grymaśnych minek wyrywałam z rąk odwiedzających znajomych, nie pozwalając praktycznie się rozpłakać mojej dziecinie, bo każda łza doprowadzała mnie do smutku. Niestety, przy drugim synku, kiedy to początki, szczególnie nocnych karmień, były niezwykle trudne - nawały mleka, odciąganie, ból i zmęczenie - opadła z sił rozpoczęłam niecny proceder brania syna w nocy do naszego małżeńskiego łoża. Synuś w środku, my po bokach. Pewnego ranka mąż wstał, poszedł do pracy, a mnie obudził płacz dziecka. Nasza pociecha stoczyła się z kanapy i spadła na dywan. Jemu nic się nie stało, wysokość nieduża, dywan miękki, ale moje serce rozdarł żal, w jaki sposób chcę moje dzieci ocalić przed całym światem, jak to ja osobiście skrzywdziłam małego człowieka. Kiedy już przestałam obwiniać siebie i złorzeczyć mojemu Aniołowi Stróżowi, którego chciałam udusić gołymi rękami, doszła do mnie lekcja, którą noszę w sercu do dziś. I musiało zdarzyć się to bolesne doświadczenie, abym zrozumiała… Choćbym nie wiem, co robiła, jak się starała, nie będę w stanie ochronić moich dzieci. Również przed moimi wychowawczymi błędami. Mój smutek przekułam w jeszcze większe zaufanie
Bogu i zanurzenie w Jego opiekę. „Wszystkie troski wasze przerzućcie na Niego, gdyż Jemu zależy na was” (1P 5, 7). Przerzuciłam więc na Niego cały ciężar mojej matczynej opiekuńczości, nadopiekuńczości, ciężar zmęczenia, niedoświadczenia, błędów i głupot. Poczułam wtedy zdjęty z moich pleców olbrzymi bagaż nadludzkiej odpowiedzialności. Poczułam wolność od przesadnego lęku, który nie wnosił niczego dobrego. „Ja go wybawię, bo przylgnął do Mnie; osłonię go, bo uznał moje imię” - te słowa z Psalmu 91 do dziś powtarzam nieustannie. Bo nie ma lepszej agencji ochrony niż Boża Opieka 24/7. Jeśli Jemu powierzy się ochronę nad naszymi dziećmi, to możemy już jedynie śledzić ich brawurowe akcje. Nie zwalnia to oczywiście nas z myślenia i odpowiedzialności za życie własne i naszych najbliższych, ale oddawanie życia najwspanialszej „Grupie Antyterrostycznej”, to najlepsze, co możemy zrobić. Błyskawiczni, profesjonalni, skuteczni,
i nad wyraz dyskretni. Czasem mam tylko wrażenie, że słyszę szum wiatru lub zauważę strzępek ich piór unoszących się
w powietrzu. Tak, to Oni - olbrzymia armia opiekunów naszych dzieci - ich Aniołowie Stróżowie. Z tegoż samego 91 Psalmu możemy wyczytać, w jaką siłę wyposażył ich Wszechmocny: „…bo swoim aniołom dał rozkaz w twej sprawie, aby cię strzegli na wszystkich twych drogach. Na rękach będą cię nosili, abyś nie uraził swej stopy o kamień. Będziesz stąpał po
wężach i żmijach, a lwa i smoka będziesz mógł podeptać”. Dlatego najlepsze, co możemy zrobić, to zaufać Panu. Zaufać, jak Maryja, która idąc ofiarować swojego małego Syna, spotyka u wrót świątyni starca Symeona, i pozwala Mu potrzymać Jezusa na rękach. Nie baczy, że staruszek może niedowidzi, może trzęsą mu się ręce, a Maluszek może wyśliznąć mu się
z rąk. Ale Ona pozwala, bo swoje Dziecko oddała Bogu i wie, że to On przede wszystkim nad Nim czuwa. Po ludzku stoi obok, w matczynej gotowości, ale pewna, że ostatnie słowo życia zawsze należy do Pana.


cdn.

 

 

Ewa Gawor

do góry