,

MACIERZYŃSTWO /8/

Będąc już świadomą, że nie ja, koniec końców, opiekuję się moimi dziećmi, nie oznacza, że lęk, nie towarzyszył mi
w kolejnych latach macierzyństwa i nie towarzyszy nadal. Jest on jak lew ryczący, czekając kiedy może zacząć drążyć małą szczelinę i wlewać w nią niepokój i najczarniejsze scenariusze.

Są takie momenty w życiu, kiedy czujemy się całkowicie bezbronne, bezsilne, jak niemowlę, pozbawione wszelkiej mocy.

Do końca życia będę pamiętała, kiedy kilka dni po narodzinach mojej córci byłyśmy same w domu. Dziecina spała spokojnie w łóżeczku, a ja poszłam do kuchni przygotować coś na obiad. Nagle po dosłownie trzech minutach, jakby ktoś ciągnął mnie za rękę, abym poszła zobaczyć Kruszynę. Kiedy doszłam do łóżeczka, zobaczyłam jak jej maleńkie ciałko wstrząsają konwulsje i w ułamku sekundy robi się cała sina. Nawet teraz, kiedy to piszę, łzy leją mi się po twarzy na wspomnienie ciemności, która mnie wtedy okryła, a zarazem interwencji całego nieba.

Milion myśli buzowało mi w głowie – dzwonić na pogotowie, po męża, biec na ulicę… Ale zanim ktokolwiek przyjedzie, zjawi się, upłynie cała wieczność, której nie mam, by ratować moje dziecko. Ta potworna bezsilność zamieniła się
w przeraźliwy krzyk. Postawiłam na nogi chyba wszystkich świętych, którzy przyszli mi do głowy, wzywałam aniołów, krzyczałam do naszych patronów, potrząsając moją najsłodszą dzieciną, klepiąc ją po pleckach, dmuchając w usteczka.
Aż zamilkła ona, stając się całkiem sina, rączki opadły, nóżki zwisały, zamilkłam i ja. Znikł cały mój świat.

Patrzyłam na odpływającą dziecinę i gdzieś rodziła się nadzieja, że będzie dobrze, choćby miało się wydarzyć najgorsze. Spojrzałam śmierci wtedy w twarz i uniosłam wzrok poza nią. Zamilkłam jak Maryja pod krzyżem. Choć Ta, która przyspieszyła cud w Kanie Galilejskiej, Ona – jedyna na świecie – miała taką wiarę, która pozwoliłaby uratować konającego na krzyżu Jezusa, stała i milczała. Mijały sekundy ciszy, a moja córeczka zaczęła oddychać, zaczął wracać różowy kolor rączek i buzi, poruszyły się nóżki, zaczęła kwilić jak maleńki skowronek. Długo nie mogłam podnieść się z nią z podłogi, tylko wpatrywałam się w kolejny Boży cud.

Matka Bolesna nauczyła mnie wtedy milczeć i trwać. To trwanie przy cierpiących naszych dzieciach jest naszym tajemniczym powołaniem. Moją rolą jako mamy jest zawsze być. Być blisko, chociaż byłoby to nie wiem jak trudne.
To właśnie ja mam być najbliżej. Mam otulać, trzymać, głaskać, patrzeć. Być. Być i nie umierać z przerażenia, ale być po to, by ufać, że będzie dobrze, chociażby przyszło najgorsze.

Nie znam odpowiedzi na temat sensu cierpienia, ale wiem, co cierpienie może uczynić z człowiekiem jeśli tylko przeżywamy je w łączności z łaską. Tylko Bóg może dać pokój, wiarę i ufność, bo wiara też jest łaską. Pan Jezus powiedział do Alicji Lenczewskiej: „Ofiara złożona w sercu i gotowość jej poniesienia wystarczy; nie zawsze żądam spełnienia”.

W tamtym dniu wypełniły się w moim życiu te słowa. W tej sekundzie, kiedy zamilkłam, Pan zauważył moją gotowość ofiary, nie żądając jej spełnienia. Ileż to razy myślałam, że ja nie potrafię zgodzić się dobrowolnie na cierpienie, na ból, jednak wiem, że Pan nas zna, i nie da niczego ponad nasze siły. Czasem wystarczy nasza gotowość, a zarazem przyznanie się do słabości.

Panie, Ty wiesz, tak bardzo pragnę zrobić dla Ciebie wszystko, a tak często tchórzę. Przemień mnie w swego wojownika, daj odwagę, bym zawsze gotowa była iść za Twoim planem i w ciemności szukała Twojego światła, a na własne oczy ujrzę kolejny już cud.

cdn.

 

 

Ewa Gawor

do góry