,

NAUCZYCIEL TEŻ CZŁOWIEK

Słoneczny wrześniowy poranek, godz. 5.30. Nieprzyjemny dźwięk budzika dociera do mojej świadomości przez grubą warstwę snu. Naciągam kołdrę na głowę, choć wiem, że to na nic. Powoli opuszczam stopy na podłogę próbując trafić
w kapcie. Schodzę na dół, po drodze starając się nie potknąć o zabawki najmłodszej córki czyhające na mnie jak wnyki na zwierzynę.

Włączam ekspres do kawy. Patrzę na zegar. Spokojnie zdążę na poranną Eucharystię. W kuchni mojej przyjaciółki jest prosty obrazek: „Bóg jest lepszy niż kawa. Gdy zaczniesz z Nim poranek, doda Ci energii na cały dzień”. Lubię tak zaczynać dzień, jeśli grafik i szkolny plan na to pozwalają. Pół godziny wyciszenia i doładowania duchowych akumulatorów przed wielogodzinnym funkcjonowaniem.

Przede mną 7 godzin w państwowej szkole. Po południu szkoła językowa. Dobrze, że obiad z niedzieli uchroni domowników przed śmiercią głodową.

Po śniadaniu, wyszykowaniu dzieci do szkoły, udzieleniu bliskim ostatnich dyrektyw włączam turbodoładowanie. Wrzucam piąty bieg.

W pracy zewsząd bodźce. Gwar, dzwonki, rozmowy, pytania, skargi, dyżur na korytarzu, bieg, ksero, zawieszony komputer, nieodczytane wiadomości, groźne spojrzenie Szefa, skrzywiona mina koleżanki. Chaos i hałas. Próbuję przetrwać na przekór wszystkiemu.

Mijają kolejne godziny. Wracam do domu. Przede mną przerwa obiadowa, czas na wymianę buziaków z dziećmi, szybka rozmowa o rzeczach istotnych i nieistotnych. Potem druga szkoła. Inni uczniowie, inne potrzeby, inne oczekiwania. Inna czasoprzestrzeń, konieczność przestawienia się na inne tory.

Wieczorem wracam do domu. Odbywam rytuał wieczornych czynności, rozmowy z bliskimi, ustalam plan na kolejny dzień.

Niedawno na jednym z mediów społecznościowych przeczytałam taką rzecz: „Uczeń przychodzi do szkoły z dwoma plecakami. W jednym ma książki i zeszyty, a w drugim cały swój świat: samotność, rozwód rodziców, marzenie o sukcesie sportowym albo chorobę dziadka. Nauczyciel zawsze powinien o tym pamiętać”.

To wszystko prawda i my nauczyciele zawsze mamy to z tyłu głowy. Ale dziś, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, stanę po stronie nauczycieli.

Oni też przychodzą do szkoły z dwiema torbami. W jednej są niesprawdzone jeszcze kartkówki, wypisany czerwony długopis, niedojedzona kanapka, na którą nie było czasu; terminarz, który czasem jest tak bardzo zapisany, że już nie ma
w nim wolnego miejsca. W drugiej torbie dźwigamy nasze własne troski, chorobę naszych rodziców, egzaminy naszych dzieci, rachunki do zapłacenia, kłótnię ze współmałżonkiem i konflikt z sąsiadem. Dobrze byłoby, żeby nasi uczniowie również pamiętali, że nauczyciel też CZŁOWIEK.

W czasach ogromnego biegu, w którym żyjemy nie dziwi fakt, że nauczyciel często sam potrzebuje wyciszenia, złapania oddechu, wyjścia poza sferę chaosu, w którym działa i funkcjonuje na co dzień.

Jezus, Nauczyciel, Rabbi, też chodził w miejsce ustronne. Sam ze sobą, twarzą w twarz z Bogiem Ojcem. Też czasem unikał tłumów.

My nauczyciele, wychowawcy, katecheci, pedagodzy, mamy pełną świadomość jak odpowiedzialna jest nasza praca. Kształtujemy serca i umysły wielu w czasach, w którym współczesny świat, media, internet często niweczą nasze wysiłki. Dostrzegamy zagubienie i samotność naszych uczniów, których przytłacza współczesny świat, czasem niedopilnowanych, ale także tych, nad którymi rozpostarty jest zbyt szeroki parasol ochronny. Potrzebujemy modlitwy i wsparcia, by nasza postawa i nasze życie służyły za dodatkowe świadectwo istnienia Boga. Jak tlenu potrzebujemy zrozumienia, że praca belfra to nie długie wakacje, ferie i krótkie godziny pracy, które z rzeczywistością niewiele mają wspólnego. Wtedy będzie nam trochę łatwiej i kaganek oświaty, który niesiemy – nie będzie tak bardzo parzył naszych dłoni.

Ale praca nauczyciela to także wiele radości. Codzienne życie szkolne jest często kopalnią dobrej energii i humoru, którego autorami są sami uczniowie. Nikt, tak jak oni nie potrafią nauczyciela rozbawić w najmniej oczekiwanym momencie, znienacka.

Typowy dzień w szkole podstawowej, któraś lekcja z kolei. Sprawdzam listę obecności, dochodzę do przykładowego Jasia Kowalskiego i słyszę:
- Proszę Pani, ale on wyjechał!
- Acha, a dokąd? - ja na to, niezbyt zainteresowana tym faktem.
- No, do SEMINARIUM!

Tu mój wzrok przeniósł się z monitora komputera na twarze moich uczniów. Zabrzmiało intrygująco. Że niby w tym wieku?
- Tak? A do którego? - dociekam - do dominikanów, franciszkanów, pallotynów?
- A nie! - słyszę w odpowiedzi. - Nie do seminarium! Do SANATORIUM!

Kochani Nauczyciele, Wychowawcy, Katecheci, Pedagodzy! Bożej mocy w codziennym działaniu! Niech praca w szkole będzie nieustannym powodem do dumy i radości, a wszelkie przedsięwzięcia, których się podejmujecie otwierają serca
i umysły Waszych uczniów. A w czasach, w których potrzeba powołań do służby Panu życzymy, by przynajmniej część Waszych uczniów naprawdę wyjechała do Seminarium!

 

mf

do góry