,

MAŁA, KTÓRA WINDĄ DO NIEBA WJECHAŁA

/ZAKOŃCZENIE/

Dwadzieścia cztery lata - tyle trwało życie św. Tereski z Lisieux... Czy jednak aby na pewno? Zanim odeszła z tego świata do Domu Ojca, powiedziała: „Chcę, przebywając w niebie, czynić dobro na ziemi. Po śmierci spuszczę na nią deszcz róż”. Mały Kwiatek (jak o sobie mówiła) potrafiła i wciąż umie znaleźć się w jakiejś konkretnej sprawie lub przy kimś, mimo odległości czy też niesprzyjających okoliczności.

Już jako czternastolatka modliła się niezwykle żarliwie za skazanego w Paryżu na karę śmierci zabójcę trzech kobiet – Henryka Pranziniego, o którym dowiedziała się „przypadkiem” w jakiejś rozmowie. Morderca był bardzo zawzięty i nie okazywał skruchy, ale Tereska nie ustawała w prośbach do Boga. Tuż przed egzekucją Pranzizi odrzucił przychodzącego kapłana, jednak potem... wezwał go z powrotem, wziął od księdza krzyż i dwa razy ten krzyż ucałował. Wielki przestępca stał się pierwszym duchowym synem młodszej od siebie o 16 lat i mieszkającej dwieście kilometrów od Paryża Tereni.

Innym przykładem w historii świętej jest sprawa misji. Od dziecka chciała zostać misjonarką i pragnienie to nie zmieniło się, kiedy wstąpiła do klasztoru karmelitańskiego. Nigdy nie wyjechała na misje, ale bardzo dużo modliła się za kapłanów
i misjonarzy, a z dwoma z nich przez wiele lat utrzymywała listowny kontakt, wspierając ich jak tylko mogła. Także swoje cierpienie w chorobie ofiarowała w intencji misji. Cztery lata po beatyfikacji, czyli w 1927 roku papież ogłosił ją patronką misji. Tereska została misjonarką, nie wychodząc poza klauzurę. Spełniły się słowa mądrego powiedzenia: „W sercu odległości nie istnieją”...

Jak zakończyło się ziemskie życie małej świętej? Dwa miesiące po 23. urodzinach została skierowana do zajęcia się nowicjatem. Dziesięć dni później, w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek miała pierwszy krwotok płucny. To był początek gruźlicy. Stan zdrowia pogarszał się, jednak dopiero po ponad roku mogła przenieść się ze swojej celi w klasztorze do infirmerii (sali dla chorych). W chorobie opiekowały się nią jej dwie rodzone siostry, także karmelitanki. Zmarła 30 września 1897 roku w klasztorze w Lisieux. Miłosierne ramiona Ojca uniosły ją z tego świata. Wjechała na nich windą prosto do nieba...

Po śmierci jednak, tak jak obiecała, nie przestała wspierać ludzi swoimi modlitwami. Deszcz róż, który zapowiadała, to nie jedynie piękne naręcze tych kwiatów w rękach Tereski na obrazkach, ale przede wszystkim bardzo konkretne wstawiennictwo i pomoc w podejmowaniu i realizowaniu „małej drogi”. Niezwykłe jest to, że jej prosta duchowość dziecka stała się wzorem nie tylko dla zwyczajnych ludzi, lecz także dla papieży i całego Kościoła. Pięćdziesiąt lat po śmierci została beatyfikowana, a dwa lata później kanonizowana. Niedługo potem ojciec święty ogłosił Teresę patronką misji, zaś
w 1997 roku Jan Paweł II nadał jej tytuł Doktora Kościoła (najmłodsza w tym gronie). Do dziś tylko cztery kobiety noszą
w Kościele to miano. Wśród nich właśnie Maria Franciszka Teresa Martin z Lisieux, czyli Święta Siostra Teresa od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza albo po prostu... nasza mała Tereska.

Powoli kończy się rok 2023, naznaczony 150. rocznicą urodzin świętej. Postarajmy się, aby jej orędzie o tym, jak ważne jest bycie dzieckiem wobec Boga pozostało w naszych sercach. Niech „dzieje duszy” każdego z nas mimo upływu lat będą wciąż (a może coraz bardziej?) wypełnione świeżością i zaufaniem Temu, którego Tereska kochała całym sercem. Mały Książę powiedział: „Jedynie dzieci wiedzą, czego szukają”, dlatego niezależnie od wieku pozostańmy dziećmi
i nie ustawajmy w szukaniu otwartych ramion Boga – windy, która może unieść nas do nieba.



Małgorzata Sar

do góry