Ojciec Święty, gdy jeszcze jako biskup Karol
Wojtyła przyjeżdżał zimą na narty do Zakopanego, lubił oglądać
skoki narciarskie na Wielkiej Krokwi. Nigdy nie siedział na
trybunach, lecz stał z boku, na przedzie trybun, tak aby widzieć
lot skoczka z profilu.
Pewnego razu, a był wtedy podczas konkursu skoków wielki mróz,
pewna kobieta rozdawała w tekturowych kubeczkach herbatę
podchodzącym skoczkom i zauważyła przy barierce jakiegoś kibica
narciarskiego, w skafanderku i czapeczce na głowie. Widziała, że
zmarzł, bo przytupywał butami. Był bardzo przystojny, poczuła od
niego sympatię. Nalała do kubka gorącej herbaty, podeszła i
powiedziała:
- Napij się, synku, bo mróz po dupkach szczypie.
Kobieta była pielęgniarką. Zawsze, gdy kogoś lubiła, to bez
względu na jego rangę, mówiła do niego albo „syneczku”, albo „laleńko”.
Kiedyś do ministra zdrowia powiedziała: „Nałóż kapcie, laleńko”
i grzecznie nałożył, gdy przyszedł obejrzeć przychodnię.
Kibic uśmiechnął się, powiedział, że z przyjemnością się napije,
miło podziękował.
Kobieta do tego sympatycznego kibica miała chęć coś jeszcze
powiedzieć, a raczej zakląć na mróz tak, że uszy więdną, ale
przeczuł to jeden ze skoczków, odciągnął ją na bok i zapytał:
„Czy wie pani, kto to jest? To jest biskup Wojtyła z Krakowa.”
Na co kobieta odpowiedziała: „Gdyby ten biskup był nawet
papieżem, też na mrozie w dupki by marzł i ode mnie herbatkę
pił.”
Kobieta spojrzała kątem oka, jak biskup uśmiecha się. Słyszał
rozmowę. Nie zrażona zawołała do niego: „Podać drugą?” Kiwnął
głową. A do skoczka rzekła: „Widzisz i nie pogniewał się!”
opr.