„Zatoka lasu zstępuje w rytmie górskich
potoków,
ten rytm objawia mi Ciebie przedwieczne Słowo.
Jakże przedziwne jest twoje milczenie we wszystkim,
czym dotąd przemawia stworzony świat...”
Cały czas mam w pamięci chwile, w których nasz Tata Narodu
odchodził
z tego świata, powoli zamykał oczy, powoli otwierało się przed
nim niejako zaproszenie
od Tego, który ma klucze do bram Królestwa Niebieskiego.
Oglądałem i przeżywałem wtedy każdą jego minutę, godzinę, aż
nadeszła jego ostateczna – 21:37, 2 kwietnia 2005 roku. Każdy
z tą godziną zmaga się po dziś dzień. Gdy tylko spojrzymy na
zegarek - zawsze wspominamy
i modlimy się prosząc o jego wstawiennictwo.
Pamiętam ten dzień, 2 kwietnia 2005 roku. Apel i godzinę 21:37.
Wtedy młodzież katedralna zaprosiła wszystkich mieszkańców
Radomia. Ja również byłem obecny, jak i wiele osób z naszej
parafii. Cały czas modliliśmy się, pozostając w łączności z
tymi, którzy czuwali na Placu
św. Piotra. Nie pamiętam dokładnie, który ks. z parafii
katedralnej oznajmił, że Jan Paweł II odszedł do domu Ojca o
godzinie 21:37. Każdy z nas wtedy nie mógł uwierzyć... A
jednak... Po policzkach płynęły łzy, smutku, ale niejako też łzy
radości. Na Placu św. Piotra pamiętam oklaski, które jednak cały
czas były łączone z łzami, łzami Polaków i całego świata. Wtedy
zapamiętałem jego ostatnie słowa, te które mówił do nas, głównie
młodych ludzi: „Szukałem was, a teraz wy do mnie przychodzicie”.
W tamtym roku zbliżał się dla mnie okres matur. Ale długo się
nie zastanawiałem. Jadę się pożegnać z tym, który całe swoje
życie oddał Matce Bożej, tej z Fatimy, która uchroniła go przy
próbie zamachu na jego życie. Całego siebie zawierzył Jej, jak i
tej z Jasnej Góry – Czarnej Madonnie. Totus Tuus, Maryjo –
mówił.
Jadąc na uroczystości pogrzebowe, całą drogę wspominaliśmy jego
pontyfikat, modliliśmy się
i śpiewaliśmy jego ulubione pieśni. Jedną z nich była „Barka”.
Nie zapomnę tych dwudziestu godzin spędzonych w busie, kilku na
Via del Conciliazione. Wchodząc w tłum pielgrzymów czekających
na wejście do Bazyliki św. Piotra, pamiętam, że było to pomiędzy
godziną siódmą
a ósmą, gdy weszliśmy oddać hołd. Ja podszedłem tak blisko, jak
tylko było można, a przy katafalku, na którym było złożone ciało
Taty Narodu – Jana Pawła II Wielkiego, stali gwardziści i
karabinierzy. Były to chwile, krótkie chwile, ale nie zapomnę
ich na długo. Chwile mojego ostatniego pożegnania z Człowiekiem,
który jednoczył ludzi, a szczególnie jednoczył nas, Polaków. Był
blisko każdego z nas, każdego zawierzał swoim modlitwom. Nade
wszystko dzieci, a szczególnie te, które niedawno przyszły na
świat. Był oddany młodzieży i ją bardzo ukochał. Wszystko
postawił na Maryję, ale na młodzież zapewne też. O niej nigdy
nie zapomniał.
Piszę o tych chwilach, które najbardziej zapadły w moim sercu i
z nimi się nie rozstaję, zawsze je wspominam.
Ceremonię pogrzebową oglądałem na jednym z telebimów przy Via
del Conciliazione. Pamiętam wzruszonego kard. Josepha
Ratzingera, który przewodniczył uroczystości pogrzebowej; powiew
wiatru wertujący kartki Ewangeliarza, aż w końcu zamknął –
tchnieniem Ducha Świętego – 27 lat jego pontyfikatu. „Odszedł
Pasterz nasz, co ukochał lud.”
Powrót do domu i... 19 kwietnia 2005 roku wybrali nowego, tego,
który żegnał swojego poprzednika, papieża Benedykta XVI. Miesiąc
po wyborze został zapoczątkowany proces beatyfikacyjny Jana
Pawła II. Postulatorem został ks. Sławomir Oder. Pamiętam te
okrzyki wielu tysięcy ludzi na Placu św. Piotra i transparenty z
napisami „Santo Subito” – „Natychmiast, od zaraz, Święty.”
Kilkadziesiąt tysięcy listów z: uzdrowieniami, cudami, znakami,
że ten, który odszedł, dostrzega nasz trud, nasze cierpienie,
naszą słabość dodając sił i zdrowia ludziom, którzy na co dzień
jej potrzebują. Medycyna nie jest w stanie pomóc tym najbardziej
potrzebującym - jest jakby daremną, rzuconą w przepaść. Jednym z
najbardziej znaczących uzdrowień, było uzdrowienie
s. Marie Simon-Pierre z choroby Parkinsona. To, jedno z wielu,
uzdrowień przypisywanych Janowi Pawłowi II zostało przypisane
jako znaczące w procesie beatyfikacyjnym, niewytłumaczalne z
medycznego punktu widzenia.
...Nadchodzi czas, najważniejszy w 2011 roku dla wielu Polaków -
ogłoszenie daty beatyfikacji Jana Pawła II przez papieża
Benedykta XVI. Dowiadujemy się, że będzie to 1 maja 2011 roku.
Beatyfikacja Jana Pawła II - nad czym tu jeszcze się
zastanawiać? Jadę! Ale przecież do beatyfikacji jeszcze kilka
długich miesięcy. Nadchodzi miesiąc przeze mnie tak długo
oczekiwany - kwiecień. I już coraz bliżej myślami... Chciałbym
być na placu św. Piotra, nie daje mi to spokoju i tak przez
prawie cały miesiąc powtarzałem sobie: "Na beatyfikacji na Placu
św. Piotra przecież damy radę."
Zbliża się dzień wyjazdu. A ja jak rozświetlona latarnia
promieniami Ducha Świętego – muszę być na placu św. Piotra. I
stało się tak, że znalazłem się tam, gdzie myśli i serce dążyły,
choć łatwo nie było. Przez całą noc wchodząc krok po kroku coraz
to dalej, mówiłem sobie: "Ale przecież to cały czas ta ulica,
cała noc i raptem niecały kilometr."
I wszyscy na tej ulicy - Polacy, Francuzi, Włosi i cały świat –
wszyscy chcieli być na Placu św. Piotra na Uroczystości
beatyfikacyjnej, na której nasz Rodak, Papież Jan Paweł II
zostanie błogosławionym.
Co pamiętam z Uroczystości beatyfikacyjnej Jana Pawła II ?
Na pewno to, że nie spałem całą noc. W noc poprzedzającą
Uroczystość beatyfikacyjną nie można było się położyć. O tym po
prostu należało zapomnieć. Pamiętam wtedy, że całą noc wszyscy
nieustannie się modlili, śpiewali, cieszyli się. Po czuwaniu w
Circo Massimo pielgrzymi dołączali w większości do tych, którzy
już byli na ulicy wiodącej do Bazyliki św. Piotra. Każdy
z nas za wszelką cenę chciał być jak najbliżej. Nie każdemu się
to udało, ale mimo to liczyła się obecność w Rzymie. Każdy
liczył się z tym, że może pozostać tylko telebim. Nam udało się
podejść i być na placu św. Piotra, co było moim marzeniem.
I szczególny moment w tym dniu - wygłoszenie formuły
beatyfikacyjnej przez papieża Benedykta XVI. Potem zostało
odśpiewane trzykrotne "Amen" i odsłonięty został portret Jana
Pawła II na fasadzie Bazyliki, a chór śpiewał „ Aprite le porte
a Cristo – Otwórzcie drzwi Chrystusowi”. Tutaj pamiętam, że
nieco się wzruszyłem - gdy obejrzałem się za siebie, zauważyłem
tysiące powiewających flag, szczególnie tych z Polski.
Uczestnictwo w uroczystej Mszy świętej odprawionej przez Ojca
Świętego Benedykta XVI,
a także obecność wśród ludzi, z którymi pielgrzymowałem na tą
Uroczystość, bycie z tymi, którzy towarzyszyli modlitwą, śpiewem
- to szczególnie przykuło wtedy moją uwagę.
...2014...
Przez ostatnie miesiące, dni, godziny, żyłem cały czas
Kanonizacją. Choć sytuacja była ciężka, to za wszelką cenę
dążyłem do tego, aby wsiąść do autokaru, który jechał na
uroczystości kanonizacyjne do Rzymu, do Watykanu.
Mijając Czechy, Austrię, dojechaliśmy do miasta leżącego już na
terenie Włoch -malowniczego, obleganego w tym dniu przez
turystów, miasta położonego na wodzie. W słynącej z gondol
Wenecji zwiedziliśmy jeden z największych mostów - Most Rialto,
a naszym celem był plac
św. Marka. W Wenecji spędziliśmy kilka godzin, po czym udaliśmy
się na nocleg do Orvieto – miasta słynącego z win, a nade
wszystko z Cudu Eucharystycznego, który miał miejsce w 1263 r.
Przed południem następnego dnia udaliśmy się do głównego celu
naszej pielgrzymki – do Rzymu.
Kilka miesięcy temu, eksperci biur podróży wspominali, że na
uroczystość kanonizacyjną papieży bł. Jana XXIII i bł. Jana
Pawła II przybędzie pięć milionów ludzi. Niektóre zapowiedzi
mówiły o siedmiu milionach, a tymczasem do Rzymu przybyło około
miliona osób. Czyżby wiele osób przestraszyło się chaosu i liczb
wymyślonych z kosmosu? Całkiem możliwe. Inni twierdzili:
Kanonizacja to ostatnie wydarzenie z udziałem tak wielkiego
Polaka i trzeba tam po prostu być.
Po przyjeździe do Rzymu uczestniczyliśmy we Mszy świętej
odprawionej w Domu Pielgrzyma, po której przeszliśmy w stronę
Piazza Cavour, przy którym mogliśmy podziwiać Pałac
Sprawiedliwości. Tam też mieliśmy czas wolny - część grupy
poszła na Plac św. Piotra,
a pozostali korzystali na różne inne sposoby z wolnych chwil.
Dla mnie jednym
z najważniejszych punktów wyjazdu było dostanie się za wszelką
cenę na Plac św. Piotra. Z tym akurat w godzinach popołudniowych
nie było problemu. Do około godziny osiemnastej.
Z każdą minutą pustoszał Plac wraz z ulicą wiodącą do niego.
Wszystko po to, aby służby porządkowe mogły przygotować teren na
uroczystości. Na krańcach Via della Conciliazione było nasze
czuwanie, innymi słowy – koczowanie, aż do momentu, kiedy
mieliśmy dostać znak, by poderwać się z miejsca i za wieloma
osobami przed nami pójść dalej. Ale nie wiadomo było jak daleko
pójdziemy i na jak długo grupa kilkudziesięciu tysięcy
pielgrzymów się zatrzyma.
Tak jak to miało miejsce podczas Beatyfikacji, tak i również w
tym roku pielgrzymi z wielu stron świata udawali się jak
najbliżej. Wszystko po to, aby mieć dobry punkt orientacyjny,
bazowy. Pielgrzymi śpiewali, modlili się. Dominującą grupą przy
naszym czuwaniu na wejście, była grupa z Meksyku. Później
dołączali kolejni z różnych stron świata, między innymi Niemcy i
Szwajcarzy, a także wielu Polaków. Większa część naszej grupy
przygotowywała się do Kanonizacji na Piazza Navona. Tam
przygotowany był telebim, na którym pielgrzymi z Polski mieli
możliwość obejrzenia uroczystości wyniesienia na ołtarze bł.
Jana XXIII i bł. Jana Pawła II. W czasie czuwania na Piazza
Navona nie zabrakło krótkiego przemówienia kard. Stanisława
Dziwisza, a także śpiewu i tańców grupy „Siewcy Lednicy”, która
co roku w czerwcu
zachęca młodzież do przyjazdu na Pola Lednickie koło Gniezna.
Ja oczywiście za wszelką cenę pozostałem przed Via della
Conciliazione i czekałem, aż będzie tzw. pospolite ruszenie.
Około godziny dwudziestej trzeciej zaczyna się coś dziać.
Wstajemy
i idziemy dalej, jak byśmy mieli wchodzić w tym dniu na Mont
Blanc. Przez całą noc i ranek, przy omdleniach wielu ludzi,
również i ja mało co bym nie „poleciał”. Jak to mówią - tlenu
czasami brakowało - ale idę dalej i dochodzę do miejsca, w
którym zatrzymaliśmy się dłuższą chwilę - pamiętam, że było to
ponad dwie godziny. W tym momencie nie było już możliwe
zamienienie obecnego miejsca w jakieś luźniejsze, a pozostało
sześć, siedem obelisków na ulicy wiodącej do Bazyliki. Była
godzina druga, trzecia w nocy, a bramy miały być
otwarte dopiero około godziny szóstej.
Już coraz bliżej, a zarazem daleko. Jest godzina siódma rano. Do
wejścia niedaleko, a ja nie śpię już od dwudziestu czterech
godzin. Było tych godzin znacznie więcej w życiu, w których nie
zmrużyłem oka na dłuższą chwilę. Do wejścia około 50 metrów, ale
im bliżej, tym jednocześnie wszystko się oddala. Chaos nie do
opanowania. Dla większości osób ogłoszono, że plac jest
zamknięty i nie ma już możliwości wejścia, a inni dalej
napierają, bo zapewne w wielu z nich tli się myśl: „my na pewno
wejdziemy”. W tym samym czasie przechodzi służba medyczna.
Ludzie nie dają rady – mdleją. Zacząłem się zastanawiać, czy
jest sens, aby iść dalej i czekać, że może im się odmieni i
zaczną dalej wpuszczać kolejnych pielgrzymów?
Wpuszczają kolejnych pielgrzymów na Plac św. Piotra. Ja około
godziny ósmej opuściłem główną ulicę, na której widziałem
Bazylikę św. Piotra. A wszystko po to, aby iść na
Piazza Navona i oglądać kanonizację razem z Polakami. Nie miałem
już możliwości wejścia
z powrotem tam, gdzie krok po kroku próbowałem być dalej i dalej
w środku nocy.
Usłyszałem jednak jakby z góry wezwanie: „Piotrze, nie poddawaj
się tak szybko!” I po chwili zaświeciła mi się zielona lampka -
poszedłem w zupełnie innym kierunku. Wszystko po to, aby dalej
próbować wejść na Plac św. Piotra i być na najważniejszej
Uroczystości dla całej Polski.
Spotkałem trójkę Polaków z Gorzowa Wielkopolskiego, której
również nie udało się wejść na Plac św. Piotra. Byliśmy tylko my
- cztery osoby. Przejście przez wejście, które oblegaliśmy
od około półtorej godziny było możliwe wyłącznie za okazaniem
specjalnego zaproszenia, ale
cały czas mieliśmy zalążek nadziei, że się uda. Wejściem tym
wchodzili zaproszeni goście - księża, biskupi i kardynałowie. A
my cały czas czekamy jakby na zbawienie. Po dłuższej
chwili spoglądam, a tej trójki Polaków nie ma, jedynie plecaki
zostały. Po chwili jeszcze raz spoglądam, a jedna z Polek, z
którymi wcześniej czekałem, niesie upragnione specjalne
zaproszenia, podobno od jednego z biskupów. Nasuwało mi się
pytanie: „Czy nie jest to zaproszenie, które spadło do mnie z
niebios?” Pomyślałem wtedy, że to zaproszenie na
pewno jest od bł. Jana Pawła II, który dziś, lada chwila
zostanie ogłoszony świętym. Teraz też cały czas szukam
odpowiedzi na to pytanie. Wiem, że on chciał, abym znalazł się
tam,
jak najbliżej na jego Uroczystości. I stało się tak. Przeżywałem
Uroczystość Kanonizacyjną na Placu św. Piotra!!! Tak jak
myślałem! Tak jak chciałem! Tak jak było mi zapisane!
O godzinie 10 zaczęła się Uroczysta Msza święta kanonizacyjna
papieży:
bł. Jana XXIII i bł. Jana Pawła II. Na wejście śpiewano Litanię
do Wszystkich Świętych. Po trzykrotnym przedstawieniu papieżowi
Franciszkowi prośby o wpisanie obu papieży w poczet świętych,
została wygłoszona przez niego formuła kanonizacyjna. Ogłosił
uroczyście Jana XXIII i Jana Pawła II świętymi, po czym zostało
odśpiewane trzykrotne AMEN.
W trakcie śpiewu chóru, podczas pieśni „Jubilate Deo, Cantate
Domino”, do ołtarza przyniesione zostały relikwie nowo
ogłoszonych Świętych. Relikwia św. Jana Pawła II, to ampułka z
krwią, a św. Jana XXIII - cząstka skóry pobrana w chwili
ekshumacji, po tym, gdy został ogłoszony błogosławionym w 2000
roku. Relikwię św. Jana Pawła II wnosiła, uzdrowiona przez niego
z tętniaka, Kostarykanka Floribeth Mora Diaz wraz z mężem.
Przebywała ona
niedawno w Polsce, by opowiadać o swojej niezwykłej historii
uzdrowienia.
Po Mszy świętej kanonizacyjnej, po spotkaniu wszystkich
delegacji światowych z papieżem Franciszkiem, miałem niejako
możliwość i ja spotkać się z nim…
Po Mszy świętej kanonizacyjnej, po spotkaniu wszystkich
delegacji światowych z papieżem Franciszkiem, miałem niejako
możliwość i ja spotkać się z nim – jadącym papamobile
i udzielającym błogosławieństwa wszystkim zebranym na Placu św.
Piotra. Pamiętam – stałem od niego w odległości około 2
metrów...
I tak zakończyła się dla mnie Uroczystość kanonizacyjna.
Pozostało mi jeszcze tylko zakupić pamiątki i odnaleźć grupę -
przejść na Piazza Cavour. Ale nie było tak źle - poradziłem
sobie
z moim nie do końca perfekcyjnym włoskim. Potem jeszcze trzeba
było dostać się na końcową stację metra, Anagnina, i wyruszyć w
dalszą pielgrzymkę. Tym razem pojechaliśmy na nocleg do Loreto –
jednego z najpiękniejszych sanktuariów maryjnych we Włoszech, do
którego co roku pielgrzymuje kilka milionów wiernych.
Nazajutrz, w dniu wyjazdu z Loreto do naszych domów, mieliśmy
okazję uczestniczyć we
Mszy świętej, dołączając się do jednej z polskich grup, a także
zwiedzić Sanktuarium Świętego Domku w Loreto. Przed godziną 15
udaliśmy się w drogę powrotną do Polski, do Radomia,
do naszych rodzin, wspólnot – z bagażem pamiątek, przygód, a
przede wszystkim
z postanowieniem, że postaramy się, obiecujemy, sięgać po
nauczanie św. Jana Pawła II,
czyli po wszystko to, co nam zostawił - encykliki, adhortacje,
homilie… Pamiętajmy!!!
Wyczerpani, ale radośni, umocnieni Bożą łaską oznajmiamy
wszystkim:
MAMY ŚWIĘTYCH JANA XXIII i JANA PAWŁA II – TATĘ NARODU, do
którego
módlmy się nieustannie i prośmy o jego wstawiennictwo nie tylko
22 października.
Piotr Dyjo