ODEJŚĆ TRZYMAJĄC ZA RĘKĘ

Jest sobota. Idę do pracy jak co dzień. Modlę się rano i ruszam na kolejny dyżur.

Zaczyna się on jak każdy inny – jest obchód, szykujemy leki, rozdajemy tabletki. Nagle słyszymy krzyk koleżanki: „Chodźcie tu, chodźcie, szybko!”. Biegniemy na salę. Pacjentka nie oddycha. Koleżanki podejmują reanimację, ja łapię za telefon, dzwonię po lekarza dyżurnego. Przybiega pani doktor, a za nią lekarz anestezjolog. I rozpoczyna się walka, walka o życie. Wszyscy stoimy w gotowości, ja z koleżanką na zmianę biegam po potrzebne rzeczy na salę pooperacyjną. Czuję, jak pot spływa mi po czole. Ale to nieważne. Zmieniamy się co jakiś czas. 5, 10, 15 minut i nic… Dalej walczymy, wszyscy są w gotowości. Przerywamy na chwile. Wszystkie oczy skierowane są na anestezjologa, który sprawdza funkcje życiowe. Niestety kiwa przecząco głową. A my? My walczymy dalej. Mijają kolejne minuty i niestety nadal nic. Lekarz prowadzący informuje nas: „Stwierdzam zgon 10:05”. Na sali cisza i skupienie... Powoli wszyscy się wycofują... A ty masz w głowie tylko: „nie udało się”, i czujesz jakby powietrze z ciebie uszło. Patrzysz na koleżanki, patrzycie sobie w oczy i widzisz w nich smutek. Wymieniamy kilka słów i przystępujemy do ostatnich czynności. Myjemy Pacjentkę, zamykamy Jej oczy, składamy ręce i zawijamy w czarny worek. A ja i moje koleżanki w myślach oddajmy Ją Panu Bogu. Bo ten Człowiek odszedł do Pana.

Wychodzimy z sali i co dalej?

Czasem chce mi się płakać, czasem jestem zła, że nam się nie udało, brakuje czasem siły, mam tysiąc myśli w głowie. Ale muszę siebie zostawić z boku. Bo za drzwiami sali czeka 30 innych Pacjentów, którzy potrzebują mnie i moich koleżanek. Czkają na leki, na opatrunki, na toaletę czy dobre słowo. Nie powiem im: „Poczekajcie, umarł mi pacjent. Potrzebuję czasu dla siebie”. Nie powiem im: „Właśnie zmarł człowiek i dziś nie dam rady pracować”. Oni mnie, oni nas potrzebują, ja tam jestem dla Nich.

Na studiach uczą nas i przygotowują na te trudne chwile śmierci pacjenta. Ale czy na to da się przygotować? Czasem ktoś może powiedzieć, że personel medyczny w dzisiejszych czasach jest obojętny i oschły w obliczu umierającego człowieka. Ale czy można przejść obok umierającego człowieka obojętnie, bez emocji?

Pan Krzysztof – pacjent sympatyczny, miły i bardzo wdzięczny, lecz bardzo ciężko chory. Gasł każdego dnia. Rodzina wpadała na 5-10 minut. Najpierw codziennie, potem coraz rzadziej. Pan Krzysztof cierpiał, dostawał silne leki przeciwbólowe, ale zawsze, za każdy najdrobniejszy gest ofiarował nam uśmiech i zwykłe (dla nas nadzwyczajne) słowo „dziękuję”. W Jego oczach widać było smutek i samotność. W ostatnich dniach choroba i leki przeciwbólowe spowodowały, że kontakt z Panem Krzysztofem był coraz mniejszy i trudniejszy. Jedynie czasami krzyczał i wołał kogoś (chyba kogoś bliskiego). Bardzo często w takich momentach, jeśli tylko chwila na to pozwalała, chwytałyśmy Pana Krzysztofa za rękę, ściskał ją bardzo mocno i nie chciał puścić. Czasem tylko zwykłe pogłaskanie po głowie sprawiało ukojenie i Pan Krzysztof się wyciszał. Choć byliśmy przy Nim i staraliśmy się dać jak najwięcej z siebie dla Niego, Jego umieranie było samotne – nie było przy Nim najbliższych. Kiedy stan Pana Krzysztofa pogorszył się, poprosiliśmy kapelana szpitalnego o namaszczenie chorych dla Niego. Wierzę, że odszedł w spokoju i pokoju.

A co działo się w nas? Czy przeżyłyśmy to bez emocji? Akurat przyszłam na dyżur nocny, kiedy koleżanka w drzwiach ze łzami w oczach powiedziała mi: „Pan Krzysztof odszedł dziś od nas, trzymając mnie za rękę”.

Nad każdym człowiekiem, który odchodzi pochylamy się i zostaje w nas Jego ślad. Nikogo nie ma za zamkniętymi drzwiami w trakcie walki o życie. To my widzimy ostatnie tchnienia człowieka i to my stajemy do walki o ich życie… Ale opuszczając salę pacjenta, który umarł… wiemy, że czekają na nas inni chorzy, którzy potrzebują otuchy i nadziei w walce z chorobą, w walce o swoje życie. Nie możemy im powiedzieć, że właśnie umarł człowiek. Z uśmiechem musimy dać im nadzieję i siłę w ich walce. Musimy uczyć się stawiać swoje uczucia i emocje gdzieś obok…

Wychodzę do domu po 12 godzinach i co? Czuję jak wszystkie siły ze mnie uszły… Idę do domu i myślę o tych osobach, które dziś odeszły. Siadam w domu i często płaczę, bo opadają emocje. Modlę się, bo wiem, że taka była wola Pana. A na drugi dzień… idę znów do pracy i znów stajemy do walki o zdrowie i życie ludzi. Emocje z wczorajszego dnia zostają w nas, w każdym z nas inaczej. Mimo, że rozmawiamy i ze sobą i z bliskimi, to i tak w tym zostajemy sami…

Odszedł człowiek, nad którym ZAWSZE choć w myślach się zatrzymujemy. Modlę się, wierzę, że ta osoba stoi już w obliczu Pana.

 

Olga, pielęgniarka

 

do góry