Jak się podejmowałam zająć warsztatami i robieniem pisanek, to
powiedziałam sobie, że nie biorę już w tym miesiącu żadnych wizyt.
Zadzwoniła dwa razy Ania odpowiedzialna za grafik i jako, że nie
potrafię odmawiać (czy ja miałam jakieś zajęcia z asertywności na
studiach?!), mam zajęty każdy wtorek, środę, czwartek i sobotę.
Pani Ewa praktycznie sama opiekuje się dwojgiem dzieci (syn jest
upośledzony). To ona woziła syna na zajęcia i do szkoły. Sama też
jeździła na chemię do Warszawy. Jakoś dawała radę. Choroba jednak
robi postępy. Potrzebne są większe dawki leków przeciwbólowych.
Jesteśmy z pielęgniarką Anią w ich domu dwa razy w tygodniu. Moim
zadaniem jest zająć się dzieciakami. Ostatnio robiliśmy pisanki dla
Hospicjum. Wyszły całkiem nieźle. Trzeba coś pomyśleć na następne
spotkanie. Nie może im Hospicjum kojarzyć się z czymś nieprzyjemnym!
I tak, podczas tych wszystkich naszych spotkań, gramy w piłkę
(czasem w towarzystwie kleryka), układamy puzzle, rozmawiamy o
szkole albo innych ważnych wydarzeniach w życiu każdego młodego
człowieka.
Jedna z wizyt:
Pani Ewa dziś w kiepskiej formie. Ciśnienie bardzo duże. Wczoraj
wróciła z chemii. Ania zajmuje się podłączeniem kroplówki i
uregulowaniem ciśnienia, ja – dzieciakami. W planach mamy dziś gry.
Jest bardzo wesoło. Wiele radości jest też dzięki słodkim bułkom
przywiezionym od naszego darczyńcy (dziękujemy!). Kątem oka zerkam
na córkę chorej, Wiktorię. Choć się śmiejemy i jest fajnie, sprawia
wrażenie smutnej, poważnej. Ma tylko 13 lat, ale wydaje mi się, że
rozumie powagę sytuacji: umierająca Mama, niepełnosprawny brat. Czy
to nie za dużo jak dla dziecka?
Rozkładają mnie na łopatki sytuacje, kiedy widzę, jak ten
niepełnosprawny 15-latek przytula się do chorej Matki i całuje ją w
rękę mówiąc: „Kocham Cię, Mamo!” (I kto tu jest niepełnosprawny?)
Pielęgniarka Ania kończy swoje czynności, więc i ja muszę się
zbierać, co jest skwitowane przeciągłym nieeeeee, jeszcze jedna gra!
Zostawiamy ją jednak do następnego razu. Dziś jeszcze jeden chory.
Czas leci nieubłaganie i choroba robi coraz większe postępy. Miała
być kolejna wizyta w Warszawie (może dadzą jeszcze jakąś chemię?).
Kombinujemy, jak tu zawieść panią Ewę do stolicy i gdy się już udaje
załatwić bezpłatny transport, nasza podopieczna trafia do szpitala z
podejrzeniem udaru. Tomografia głowy nie pozostawia wątpliwości. Są
mnogie przerzuty do mózgu. Załamka…
Pani Ewa wraca do domu. Kilkanaście dni zajmuje jej powrót „do
siebie”. Wola życia jest ogromna, bo przecież ma dla kogo żyć! Siły
już jednak nie te. Zaprzyjaźnione koleżanki wpadają w odwiedziny i w
ramach pomocy, np. myją okna (brawo Dziewczyny!).
Zbliżają się urodziny syna naszej Chorej. Chcemy je uczcić jak
najlepiej. Zdajemy sobie sprawę, że będą to ostatnie w tym gronie.
Załatwiam tort. Ma być bez alkoholu, bo to dla dzieci, a i żeby pani
Ewa mogła zjeść… Ubieram się w strój klowna i razem z Anią jedziemy.
Niespodzianka była ogromna. Niewielu mnie rozpoznało. A tort?
Podobno bardzo dobry, bo nie słodki i dobrze nasączony...
Córka naszej podopiecznej jedzie na kolonię hospicyjną. Martwimy
się, żeby tylko nic się nie zdarzyło podczas jej nieobecności. Razem
z Mamą pakuje swoją walizkę...
Pani Ewa coraz słabsza. Jeszcze próbuje wstawać z łóżka do łazienki,
buntuje się przeciwko cewnikowi. Już nie bierze udziału w naszych
rozmowach, a dzieciaki gadają jak najęte o tym, co w szkole. Teraz
już więcej uwagi poświęcamy Chorej. Bardzo często walczymy z bólem,
co wizytę robimy toaletę. Nawet tak prozaiczna sprawa, a jakże
wstydliwa, jak wypróżnienie, stanowi nie lada problem.
Koniec września. Stan Chorej – ciężki. Zdarza się, że nie mówi
logicznie. Próbuję nakarmić panią Ewę jajecznicą zrobioną przez męża
z aż 3 jajek, bo, jak twierdzi, od niego nie chce. Wraz z posiłkiem
przemycamy leki. I zdarza się coś niesamowitego! Po prostu
mistrzostwo świata! Okazało się, że 3 tabletki jakimś cudem zostały
przechowane w buzi i wyplute dopiero po zjedzeniu całej jajecznicy i
wypiciu herbaty!
2 października. Święto Aniołów Stróżów. Choć pielęgniarka była tam
wczoraj, stan chorej wymaga naszej obecności i dziś. Proszę
dzieciaki z zaprzyjaźnionej świetlicy, żeby pomodliły się podczas
Mszy świętej za naszą Chorą i jej dzieci. Po drodze snujemy plany,
co trzeba zrobić. A to porozmawiać z małoletnią córką o stanie Mamy,
a to odmówimy Koronkę...
Pani Ewa chyba nie żyje – mówi Ania pochylając się nad łóżkiem.
Podchodzę i ja. Głowa przechylona na bok, brak oznak życia. Nie mogę
w to uwierzyć! Przecież miało być inaczej! Może to taki długi
bezdech. Pielęgniarka dzwoni do doktor. Będzie za ok. godzinę.
Dzieciaki są na zajęciach. Podejmujemy decyzję, żeby umyć i ubrać
Zmarłą. Tak czekamy na przyjazd lekarza i pozostałych członków
Rodziny.
Już w drodze powrotnej odmawiamy Koronkę i dzielimy się wrażeniami z
tej naszej wizyty. Oczywiście nasz kontakt z Rodziną osieroconą
będzie utrzymywany, jeśli tylko będą tego chcieli; zaprosiłyśmy ich
na Mszę świętą – pojutrze, bo w pierwszą niedzielę każdego miesiąca
modlimy się za wszystkich naszych zmarłych hospicyjnych.
Do zobaczenia po drugiej stronie pani Ewo!
Wasz
korespondent hospicyjny
Monika Wężyk.
do góry