„Góry są wyzwaniem, góry prowokują człowieka do dokonania wysiłku
w celu zwyciężenia samego siebie” /św. Jan Paweł II/.
Chodzenie po górach to lustro życia. Wiedzą o tym ci, który studiują
mapy w poszukiwaniu dobrego szlaku, wspinają się po stromych
zboczach i podziwiają świat ze szczytów. Niektórzy ludzie myślą, że
najważniejsze w wędrowaniu po górach jest osiągnięcie celu.
Rzeczywiście zdobywanie szczytów przynosi ogromną radość i
spełnienie. Jednak to nie wszystko. Już sama droga stanowi dla
człowieka wielki dar i może okazać się, że gdzieś na szlaku, pośród
odszukiwania drogowskazu albo zmagania się ze zmęczeniem przeżyje on
najpiękniejsze chwile, które będą mieć wpływ na całe dalsze życie.
Czasem mówi się, że góry są bliżej Boga. Jest dużo prawdy w tym
stwierdzeniu. I nie chodzi jedynie o wysokość nad poziomem morza.
Góry są bliżej Boga, bo tam doświadcza się wolności i spojrzenia
„dalej”. Tam uczy się pokory i podejmowania trudnych wyzwań. Tam
poznaje się prawdę o Stwórcy i o sobie samym. Góry podnoszą
człowieka na swojej „dłoni”, pomagając w spotkaniu Nieba z ziemią.
Mimo, że ciche i pełne spokoju, mówią sobą więcej niż niejedno
słowo. Przyjmijmy zaproszenie, które dziś nam dają i spróbujmy
wybrać się na niezwykły szlak. Jest on wyjątkowy, gdyż został
zaznaczony na mapie Bożego Słowa. Podejmijmy wyzwanie i powędrujmy
tą drogą, odnajdując w biblijnych górach i wydarzeniach z nimi
związanych lustro własnego życia. Możemy być pewni, że poprowadzi
nas najlepszy Przewodnik i będzie strzegł „niebiański GOPR”.
Czy można powiedzieć, że Bóg ma swoje „ulubione” góry? Trochę dziwne
pytanie, jednak coś w tym jest… Istnieją dwa wzniesienia, a raczej
pasma, które On wybrał i w szczególny sposób uświęcił. Ciekawe, że
obydwie nazwy rozpoczynają się na tę samą literę - „S”. Można
powiedzieć, że to przypadek, ale można też spojrzeć głębiej,
wykorzystać wyobraźnię i zauważyć w „zbiegu okoliczności” piękną
prawdę. Synaj i Syjon - dwie góry, postrzegane jako święte,
naznaczone obecnością i chwałą Jahwe. Miejsca, które niejako żyją i
mówią sobą o niezwykle bliskiej relacji Boga i człowieka. Są jak
dwie wyciągnięte z nieba ku nam dłonie, bardzo podobne do rąk
miłosiernego ojca w słynnym obrazie Rembrandta „Powrót syna
marnotrawnego”. Są także znakiem podwójnego oblicza korony stworzeń
– człowieka, istniejącego jako mężczyzna i kobieta. „Stańmy” u ich
podnóży, aby dostrzec na szczytach i zboczach taki właśnie obraz…
Synaj – to tu Najwyższy ukazał się Mojżeszowi w płonącym krzaku, tu
Izraelici otrzymali Dziesięć Przykazań, tu Bóg zawarł przymierze ze
swoim ludem. Na Synaju Jahwe objawił się jako Ten, który strzeże i
ukazuje drogę, prowadzi i kocha – miłością realizującą składane w
zawieranym przymierzu obietnice. Potrzeba nam dziś powrotu do
takiego obrazu Boga. On zawsze jest wierny danemu słowu. Kocha
niezależnie od tego, czy ludzie Cię uwielbiają, czy „wieszają na
Tobie psy”. Kocha nawet wtedy, kiedy Ty sam czujesz, że sięgnąłeś
dna. Kocha Cię – pomimo Twoich grzechów, słabości, upadków. Bez
względu na wszystko. Ojciec miłosierny – wierny temu, Kim jest.
Odpowiesz na Jego miłość? Podejmiesz „męską”, odpowiedzialną
decyzję, aby trwać przy tym, co dobre i wartościowe? Zdejmiesz
sandały swojej pychy, która podpowiada, że nie potrzebujesz
„płonącego krzewu”, bo sam jesteś sobie panem? Staniesz na swoim
życiowym Synaju, aby przyjąć „święte tablice” z wypisanymi przez
Boga drogowskazami? Odrzucisz „cielca” ulanego z egoizmu, pogoni za
karierą albo pieniądzem? Synaj wzywa. Zacznij jak Mojżesz rozmawiać
z Bogiem, a ludzie dostrzegą, że Twoja twarz promienieje...
Syjon – piękna święta góra, na niej ukochane Jeruzalem, oblubienica
Baranka, wybrana i umiłowana, urzekająca… Czym można uzasadnić tak
wielkie bogactwo biblijnego języka? …Kiedy mężczyzna zachwyca się
kobietą, chciałby podkreślić jej wyjątkowość, wdzięk i piękno. Choć
zwykle nie bywa wylewny w uczuciach, w tym przypadku jest nad wyraz
hojny w obdarowywaniu wyszukanymi epitetami. Bóg „zakochał się” w
Syjonie… Nie chodzi o miejsce (mimo, że faktycznie jest ono podobno
wspaniałe). Bóg „zakochał się” w Syjonie, który tak naprawdę stanowi
symbol nas wszystkich. To jakby obraz Twojej i mojej duszy, którą On
wciąż pragnie „obsypywać” najpiękniejszymi darami swojej łaski.
Jeśli spojrzymy na biblijny wizerunek góry Syjon, zobaczymy wielką
czułość i pragnienie bliskości. Bóg chce „przytulać ukochaną” do
swojego serca, otacza opieką, troszczy się, wspiera… Zarazem bardzo
cierpi, kiedy ta oddala się od miłości, rezygnuje, błądzi. Bóg wtedy
cierpi, ale też jest gotowy na przebaczenie. I wzrusza się,
przyjmując w ramiona, gdy widzi powrót…
Dostrzegasz siebie na Syjonie? To miejsce spotkania otwartych serc…
Miejsce oddychające ciepłem dialogu, zrozumienia, zaufania. Zechcesz
wejść w tak bliską relację z Bogiem? Zechcesz pokochać drugiego
człowieka podobnie, jak On kocha na swojej świętej górze? Zgodzisz
się przebaczać, cieszyć obecnością i pragnąć szczęścia innych? Jeśli
odnajdziesz Boga i zapragniesz kochać jak On, zobaczysz „wielką
radość na Syjonie” – na Syjonie, którym jest Twoje własne serce.
W Piśmie Świętym czytamy: „Miesiąca siódmego, siedemnastego dnia
miesiąca arka osiadła na górach Ararat” /Rdz 8, 4/.
Ararat… Co to za góra? Czy tam należy szukać pozostałości ogromnego
statku, który na wiele dni stał się schronieniem dla Noego, jego
bliskich i zwierząt? Cóż... Rzeczywiście w dzisiejszej Armenii
położony jest pięciotysięcznik o tej nazwie. I pewnie znajdują się
tacy, którzy poszukują śladów starożytnej historii. Jednak nie jest
wcale najważniejsze, czy można tam zobaczyć choćby kawałek „arkowej
deski”. Nie jest też najważniejsze, czy potop wyglądał dosłownie
tak, jak czytamy w Księdze Rodzaju. Biblia to nie podręcznik
geografii i historii. Zostawmy odpowiednim naukowcom badania góry i
poszukiwanie desek. Spróbujmy rozważyć przekaz na poziomie serca,
szukając duchowej głębi, którą zawarł w opisie biblijny autor.
„Miesiąca siódmego, siedemnastego dnia miesiąca...” – Co działo się
wcześniej? Co mógł czuć Noe, który codziennie przez wiele tygodni
wyczekiwał ustania deszczu? Jakie myśli przychodziły mu do głowy,
kiedy uświadamiał sobie, że całą ziemię pokryły wody potopu?
Niepewny jest człowiek, który nie czuje gruntu pod nogami. Kiedy nie
czuje gruntu – dosłownie i w przenośni. Deszcz padał i padał, i
padał... Jakże podobnie rysuje się ten obraz do życia, które jest
nam bliskie! Gdy zalewają Cię problemy, pytania, wątpliwości, tak
trudno o nadzieję, pozytywne nastawienie, zaufanie. W końcu jakby w
amoku zaczynasz szukać własnego rozwiązania. Bo w takiej chwili
przychodzi myśl, żeby otworzyć drzwi „arki”, która wydaje się być
już nie schronem, ale więzieniem. Teraz. Natychmiast. Już. Brak
cierpliwości i niezrozumienie sytuacji powodują, ze łatwo jest
podjąć niewłaściwe decyzje. Negatywne emocje przynoszą lawinę
wyrzutów – wobec Boga i własnego losu. Dlaczego? Jak długo jeszcze?
Komu to potrzebne?
...Co by się stało, gdyby Noe otworzył arkę, zanim osiadła ona na
górze Ararat? Woda (nawet już opadająca) zniszczyłaby wszystko. Cały
trud poszedłby na marne. Noe jednak zdał się na Boga. Zaufał, że On
na pewno nie będzie zwlekał z ocaleniem dłużej, niż to konieczne.
Zamknął oczy swoich kalkulacji, odrzucił uczucie zniechęcenia, nie
przyjął pokusy łatwych wyborów. A Bóg... przyprowadził arkę na
najwyższy ze szczytów. Ofiarował ocalałym nie „byle co”, ale miejsce
górujące nad całą ziemią. Pobłogosławił i wezwał do szczęścia. Dał
„grunt pod nogami” – pewność, że potop przechodzi do przeszłości.
Bóg nie ofiarowuje „kiepskich” prezentów. Jeśli właśnie teraz
czujesz, że przeprowadza Cię przez „wody potopu”, zaufaj – nie
zostaniesz na dryfującej arce. W końcu Twoje stopy dotkną ziemi. I
to nie byle jakiej ziemi! Na najwyższym ze szczytów zacznie się dla
Ciebie „nowe i piękne”. Pamiętaj tylko o jednym... Nie otwieraj arki
zanim skończy się potop! Nie rezygnuj z wiary. Nie trać nadziei. Nie
wypłucz serca z miłości. Jeśli, mimo negatywnych emocji i
wątpliwości, zdasz się na Boga, w końcu w nowy sposób z życiowej
góry Ararat spojrzysz na swój świat.
Czego można szukać na górze, która wielu ludziom kojarzy się z karą?
Po co wdrapywać się na szczyt, będący
synonimem słynnego określenia: „prawie…”?
Nebo… Właśnie z tej góry Mojżesz zobaczył Ziemię Obiecaną – miejsce
wytęsknione, cel długiej wędrówki przez pustynię, spełnienie marzeń
Narodu Wybranego. Zobaczył, ale nie było mu dane do tej ziemi wejść.
Na własnej skórze doświadczył Mojżesz owego „prawie”. Dlaczego? Kara
za chwilowe zwątpienie przy Wodach Meriba? Efekt braku pokory i
niewypełnienia Bożego nakazu? Na pierwszy rzut oka wydaje się, że
tak. Można mieć wrażenie, że kara w dodatku zbyt wielka, a nawet
niesprawiedliwa. Czytając fragment z Księgi Powtórzonego Prawa (Pwt
34, 1-6), możemy czuć nawet swego rodzaju wzburzenie: Przecież w
wielu innych momentach Mojżesz pozostał wierny i uległy wobec słowa
Pana. Dlaczego taka kara?
A jednak… sam Mojżesz nie wzburzał się i nie buntował przeciw Bogu.
Warto zauważyć, że na górze Nebo zachował się on inaczej niż u
początku swego powołania – przy krzaku gorejącym. Wtedy
„dyskutował”, spierał się z Bogiem, oceniając bardzo po ludzku
zadanie, które Najwyższy przed nim postawił. Teraz… spoglądając ze
szczytu na Ziemię Obiecaną, prawdopodobnie trwał w postawie,
wyrażającej się w pięknym słowie „Amen”. U kresu ziemskiego życia
dojrzał w swej wierze i wiedział, że to Bóg prowadzi jego samego i
cały lud Izraela.
Co nam mówi historia z góry Nebo? Być może i my, patrząc na swoje
życie albo na to, co dzieje się wokół, mówimy: „To kara Boża”, mając
na myśli wszystko, co najgorsze. Czy jednak Bóg, dobry i kochający
Ojciec, chciałby zła dla swoich dzieci?? Niemożliwe! Jeśli więc
przychodzą cierpienia, trudności i problemy, trzeba przyjąć, że
istnieją dwie przyczyny: albo my „stajemy okoniem” wobec Bożego
prowadzenia, albo… jest to Jego przedziwny, tajemniczy plan, wiodący
ku czemuś „większemu”.
Często na cmentarnych nagrobkach można spotkać napis: „Bóg tak
chciał”. Nie kłócę się z treścią. Może ona wyrażać głęboką wiarę i
nadzieję bliskich zmarłego. Jednak zdarza się, że „pod” tym napisem
kryje się wielki żal, krzyk bólu i wyrzuty wobec Boga. Są sytuacje,
których nie potrafimy wytłumaczyć, zrozumieć. Każdy ma takie chwile.
Ja również. I wtedy często przypomina mi się inny napis. Spotkałam
go tylko na jednym grobie, ale pozostał w pamięci na zawsze. Gdyby
za czasów Mojżesza istniała już Księga Izajasza, być może ten
właśnie fragment wypowiedziałby Patriarcha na górze Nebo:
„Myśli Moje nie są myślami waszymi
ani wasze drogi Moimi drogami - wyrocznia Pana.
Bo jak niebiosa górują nad ziemią,
tak drogi Moje – nad waszymi drogami
i myśli Moje – nad myślami waszymi”.
Czy Mojżesz przeczuwał, jak wielkie są „drogi Pana”? Czy domyślał
się, dlaczego do Kanaanu miał wprowadzić lud Izraela nie on sam, ale
jego następca - Jozue? Tego nie wiemy. Możemy tylko przypuszczać,
mając świadomość, że imię w Biblii posiada szczególne znaczenie. A
co oznacza imię wspomnianego następcy? „Jahwe jest zbawieniem”.
Ostatecznie Mojżesz zrozumiał te słowa bardzo dobrze. Zrozumiał, że
nie on prowadzi Naród Wybrany, ale sam Bóg. Jahwe zbawia. Moment w
bliskości śmierci na górze Nebo pokazuje, że działanie Boże, choć
czasem trudne do zrozumienia, nie polega na zniszczeniu czegoś, co
jest dobre, ale na przekierowaniu ku jeszcze większemu dobru. Już
ten moment pokazuje: Jednak to nie wszystko! Jozue – inaczej: Jeszua.
Jeszua – inaczej: Jezus.
Tak właśnie – JEZUS! Już wtedy, wiele wieków przed narodzeniem
Chrystusa, Bóg pokazał, kto jest prawdziwym Wybawicielem i kto
wprowadza do Ziemi Obiecanej -> do samego Nieba.
Może i Ty stoisz dziś wobec trudnej sytuacji i masz poczucie, jakby
„kara” dotykała właśnie Ciebie. Pamiętaj –
jeżeli faktycznie jest to droga Boża, na pewno nie wiedzie ona w dół
– do zniszczenia. A jeśli trudności po ludzku Cię przerastają,
pomyśl… na stokach tej samej góry, gdzie umarł Mojżesz, po kilku
wiekach została ukryta Arka Przymierza. Może Twoje cierpienie
potrzebne jest po to, aby kiedyś Bóg mógł złożyć „na stokach”
Twojego serca cenny skarb?
Skosztujcie i zobaczcie jak słodki jest Pan… /Ps 34, 9/
Mamy jeszcze świeżo w pamięci wakacje… Wypoczywamy w różnych
miejscach, ale często słyszymy pytanie: „Gdzie się wybierasz – w
góry czy nad morze?” Alternatywa polskich krajobrazów. Jednak
przecież w naszym kraju wybór jest znacznie szerszy. A są miejsca
na świecie, gdzie z powodzeniem można połączyć i góry i morze.
Jednym z takich pięknych widokowo zakątków jest góra Karmel.
Położona na północy Izraela, tuż nad Morzem Śródziemnym, a dokładnie
nad dzisiejszą Zatoką Hajfy. Szczyt należy do
kilkunastokilometrowego pasma o tej samej nazwie. Już sam opis
lokalizacji wskazuje, że Karmel musi być niezwykle urokliwy. Nie
można się więc dziwić, iż w Starym Testamencie uchodził za symbol
piękna, a nazwa do dziś często bywa tłumaczona jako „ogród, winnica
Boża” (choć nam pewnie od razu słowo „karmel” przywodzi na myśl
smaczną słodycz).
Jakie historie biblijne są związane z tą górą? Najważniejszą
postacią starotestamentalną, którą trzeba łączyć z Karmelem, jest
Eliasz. Pierwsza Księga Królewska wskazuje, że właśnie tam ów prorok
mieszkał i tam też prowadził konfrontację z poganami. Proroków Baala
było wtedy 450, Eliasz zaś jeden… Jeden, ale nie osamotniony. Po
stronie swojego posłańca stanął sam Bóg Izraela, który objawił swą
chwałę wobec całego ludu.
I dalej – jeszcze jedna scena z tej samej biblijnej księgi. Eliasz
modli się na Karmelu z wielką ufnością i wytrwałością o deszcz, a
słysząc o podnoszącym się z morza maleńkim obłoczku, wydaje
polecenia związane z… bliską już ulewą, która zakończy czas suszy.
Czego my możemy nauczyć się, spoglądając „w kierunku” Karmelu? Warto
przypomnieć sobie chwile, gdy na modlitwie i w innych momentach
życia czujemy moc i zarazem piękno Boga. Mamy wtedy świadomość, że
ON jest i działa. Pomaga i dokonuje znaków, świadczących o Jego
obecności. Podobnie jak tętni życiem bujna roślinność „Bożego
ogrodu”, tak i nasze serca oddychają poczuciem bliskości Pana, który
wielki i zarazem „słodki” jest… Owoce takiego doświadczenia mogą
trwać w nas długo i stać się wielką pomocą w byciu świadkami – także
wobec współczesnych „proroków Baala”.
A fragment o prośbie podczas suszy? Jeśli starotestamentalnym
postaciom można by wkładać w usta nasze współczesne modlitwy, z
pewnością Eliasz wypowiadałby słowa, zapisane na Obrazie
Miłosiernego: „Jezu, ufam Tobie”. Nie zrezygnował, nie zwątpił, nie
uległ zniechęceniu – mimo długo trwającego braku odpowiedzi z Nieba.
Kiedy zaś zobaczył maleńki znak, zaczął „rozniecać iskrę”, widząc
zaledwie preludium Bożego działania. Pomyśl… na ile Ty modlisz się z
ufnością? Na ile modlisz się wytrwale? Na ile potrafisz dostrzec
małe cuda z Nieba, obecne w Twoim życiu?
Patrząc w stronę Karmelu, trzeba jeszcze koniecznie zaznaczyć, czym
stał się on w czasach Średniowiecza i czym jest do dziś. Na tej
pięknej górze powstał klasztor karmelitów, z których pierwsi – jako
pustelnicy zainspirowani życiem i działalnością proroka Eliasza –
dotarli tu z Europy w XII/XIII wieku. Członkowie tego zakonu
powierzyli swą misję Matce Bożej, a Ona podarowała w zamian
szczególny znak swej opieki – szkaplerz (z pewnością znany i bliski
wielu naszym Czytelnikom). Obecnie klasztor nosi piękną nazwę
„Stella Maris” (Gwiazda Morza) i poświęcony jest Najświętszej Maryi
Pannie. Jak zrozumieć głębię tego tytułu Matki Bożej? Papież
Benedykt XVI w encyklice „Spe salvi” napisał: „Ave Maris Stella.
Życie ludzkie jest drogą. Do jakiego celu? Jak odnaleźć do niego
szlak? Życie jest niczym żegluga po morzu historii, często w
ciemnościach i burzy, w której wyglądamy gwiazd wskazujących nam
kurs”. Potrzebujemy Tej, która nam będzie jasno świecić, żebyśmy nie
zgubili drogi i nie utonęli w „falach” współczesnego świata.
Maryjo, Kwiecie Karmelu i Gwiazdo Morza, wskazuj nam kurs na morzu
życia i prowadź do bezpiecznej Przystani.
część 6
Góry Spotkania…
Chwila przed świtem... Dzwonek budzika, słyszany jakby z innego
świata. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale trzeba się śpieszyć.
Poranne obowiązki. Rzut oka na zegarek - 6:45. Zdążę na Spotkanie.
Największy Skarb nawiedzi moje serce.
Chwila przed świtem… Zorze nad Nazaretem, pięknie układające się w
złotą poświatę. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale trzeba
się śpieszyć. Poranne obowiązki. Spojrzenie na dom, pozostawiany na
kilka miesięcy. Zdążysz na Spotkanie. Największy Skarb
nawiedzi czyjeś serce.
Moja droga przez „góry” - niełatwa, najeżona kamieniami problemów,
które nie chciały jakoś minąć wraz z przyjściem nowego
dnia. Mimo to jednak wypełniona przekonaniem, że bardziej właściwej
po prostu nie ma. A w myślach Twoja górska droga i
krótki zapis: „poszła z pośpiechem”. Dziś, kiedy wszyscy tak szybko
żyją i ciągle słyszy się: „czas goni”, Ty uczysz mnie,
że tak naprawdę warto się śpieszyć tylko na chwile najważniejsze -
na Spotkania, które przemieniają życie. To chyba jedyny
pośpiech, o którym chciałoby się powiedzieć: „błogosławiony”. I
warto wtedy iść naprzeciw górom, nawet jeśli ma się
świadomość, że trzeba przejść „150 kilometrów” - w trudzie, w
pukaniu do czyjegoś poranionego serca, w odszukiwaniu
zagubionego sensu, w otwieraniu zamkniętych przez nieufność drzwi.
I wreszcie cel. Spotkanie przy źródle. Ain Karim właśnie to znaczy:
„źródło winnicy”. Dobrze jest dotknąć miejsca, w którym
czuje się pulsującą ożywczą wodą chwilę radosnej bliskości. Dobrze
jest doświadczyć, jak ta bliskość nawadnia wysuszoną,
czasem wręcz skamieniałą glebę serca. Dobrze jest spojrzeć w oczy,
spleść razem dłonie, wypowiedzieć, choćby bez słów:
„jestem…”
Dobrze jest też, a może przede wszystkim, zaczerpnąć wspólnie ze
Źródła, które nigdy nie wysycha. I które Ty odkryłaś - dla
Elżbiety, dla jej syna, dla mnie, dla nas…
Chwila przed świtem… Zdążę na Spotkanie - to najważniejsze, z Twoim
Synem. Pomóż, Miriam, abym nigdy nie spóźniła się także
na spotkanie z drugim człowiekiem.
ms