Drodzy Czytelnicy „Mojej Parafii”! Dziś pragnę przybliżyć
Wam historię pewnego pięknego małżeństwa, pięknej kobiety i jej przepięknej
miłości do Pana.
„Francesco, idę do nieba zająć się Marią i Dawidem, a ty zostaniesz z tatą.
Tam będę się za was modlić. Pan Bóg od zawsze chciał, żebyś żył, i On sam
wskaże ci drogę, jeśli otworzysz przed nim swoje serce. Zaufaj Mu, bo
naprawdę warto. Chiara, twoja mama”.
To są słowa 28-letniej włoszki, Chiary Petrillo, które napisała do swojego
synka na tydzień przed swoją śmiercią. Chorowała bardzo ciężko na nowotwór.
Zmarła w Rzymie 13 czerwca 2012 roku. W jej pogrzebie wzięło udział ponad
dwa tysiące ludzi. Ksiądz Kardynał Agostino Vallini, wikariusz generalny
Rzymu, powiedział na zakończenie uroczystości pogrzebowej: „Nie wiem, co Pan
Bóg zamierzył dla nas, dla naszego miasta i świata przez tę nową
Berettę-Mollę, lecz z pewnością nie mamy prawa przejść obok tego obojętnie”
(Św. Joanna Beretta Molla – kanonizowana przez św. Jana Pawła II włoska
lekarka, żona i matka. W roku 1961, pod koniec drugiego miesiąca ciąży, w
jej macicy rozwinął się włókniak. Mimo wskazań medycznych do przerwania
ciąży zdecydowała się donosić ją do końca. Urodziła córeczkę, jednak sama,
kilka dni po porodzie, zmarła w wieku 39 lat. Mąż po jej śmierci powiedział:
„Aby zrozumieć jej decyzję, trzeba pamiętać o jej głębokim przeświadczeniu –
jako matki i jako lekarza – że dziecko, które w sobie nosiła było istotą,
która miała takie same prawa, jak pozostałe dzieci, chociaż od jego poczęcia
upłynęły zaledwie dwa miesiące").
Chiara Petrillo poznała swego przyszłego męża w 2002 roku. Oboje byli
muzykami. Spotykali się, kłócili, rozstawali i znów schodzili, by w końcu
pobrać się w 2008 roku. Wkrótce Chiara zaszła w pierwszą ciążę. Lekarze
zdiagnozowali, że dziecko cierpi na bezmózgowie i zaproponowali zabieg
usunięcia ciąży, lecz rodzice nie wyrazili na to zgody. Na świat przyszła
Maria Grazia Laetizia, która zmarła pół godziny później, otrzymawszy
sakrament chrztu świętego.
Kilka miesięcy później Chiara znów spodziewała się dziecka. Okazało się, że
chłopczyk nie miał wykształconych nóżek ani jelit. Mały Dawid odszedł do
nieba kilka godzin po porodzie. Trzecia ciąża wydawała się szczęśliwsza.
Płód rozwijał się normalnie. Niestety, w piątym miesiącu ciąży Chiara
wyczuła małą rankę na języku, która okazała się bardzo złośliwym nowotworem.
Postanowiła opóźnić leczenie aż do czasu rozwiązania, by nie uszkodzić
dziecka, lecz ta decyzja ją samą kosztowała życie.
Francesco urodził się zdrowy w 2011 roku. Natychmiast po rozwiązaniu przez
cesarskie cięcie Chiara poddała się chemio- i radioterapii. Jednak w
kwietniu 2012 roku dowiedziała się, że wszystko na nic. Leczenie rozpoczęto
zbyt późno… Nastąpił przerzut do oka i Chiara musiała poddać się kolejnej
operacji.
Wieczorem 12 czerwca rozpoczęła się agonia. O. Vito d’Amato, franciszkanin,
który był kierownikiem duchowym Chiary i jej męża, Enrica, od czasów ich
narzeczeństwa, przyjechał najszybciej, jak tylko mógł. O pierwszej w nocy
odprawił Mszę świętą w gronie rodziny, która zebrała się przy łóżku młodej
matki. 12 czerwca Kościół głosił Ewangelię o soli ziemi i świetle świata (Mt
5,13-16). Kapłan powiedział, że światłem jest Jezus, po czym spytał Chiarę,
co jest świecznikiem. Odpowiedziała bez wahania: „Krzyż”. O. Vito
oświadczył: „Chiaro, skoro bije z ciebie tak piękne światło, to znaczy, że
jesteś na krzyżu z Jezusem”. Po przyjęciu Komunii
świętej, Chiara rozpromieniła się jeszcze bardziej i wyszeptała: „Dokonało
się”.
Była nie tylko spokojna, ale wręcz szczęśliwa, jak wspomina o. Vito.
Dziękowała wszystkim i wielbiła Boga, a ostatnie godziny życia spędziła
przed wystawionym w jej pokoju Najświętszym Sakramentem. Zmarła w samo
południe, 13 czerwca, a Enrico poprosił, by ubrano ją do trumny w suknię
ślubną: „Chiara odeszła do swojego Oblubieńca, który umiłował ją o wiele
bardziej niż ja”.
Chiara i Enrico długo i na serio przygotowywali się do zawarcia sakramentu
małżeństwa. Ich przyjaciel i powiernik o. Vito ochrzcił ich dzieci i
towarzyszył Chiarze aż do ostatnich chwil jej życia. To on podpowiedział im,
żeby wszystko zawierzyli Matce Bożej i dał im formułę konsekracji Maryjnej,
którą codziennie wspólnie odmawiali i której pozostali wierni do końca.
Nie ulegli zabójczym namowom lekarzy i umieli heroicznie przyjąć bezlitosne
ciosy, jakie na nich spadały jeden za drugim. Jej mąż mówił: „Ostatnie
miesiące były bardzo ciężkie, ale zarazem cudowne. Chiara bardzo cierpiała.
Wszystko robiliśmy razem, bez pośpiechu, celebrując każdą chwilę. W tym
czasie nasz związek bardzo się pogłębił, a Jezus stale był przy nas obecny.
Jak piękna jest świadomość, że sam Chrystus trwa przy krzyżu człowieka!”.
Spytany, czy nie czuł się czasem zazdrosny o Jezusa, Enrico odpowiedział ze
śmiechem: „Jak mógłbym być zazdrosny o Kogoś, Kogo sam kocham?! Poza tym
Jezus jest jedynym Oblubieńcem, którego miłość nigdy nie zawodzi… Chiara
odeszła do Tego, którego miłowała! Ona z miłości do Chrystusa czerpała siłę
do miłości małżeńskiej”.
Enrico daje świadectwo o szczęściu odkrytym pośród doświadczeń, które
niejedną rodzinę zawiodłyby na skraj czarnej rozpaczy. O. Vito jest
przekonany, że takie świadectwo to owoc ich wspólnej filozofii życia: nigdy
nie uważać, że cokolwiek się nam należy, lecz wszystko przyjmować jako dar i
we wszystkim umieć rozpoznawać oblicze Dawcy. „Albo przyjmujesz swoje życie
jako dar i umiesz się tym darem dzielić, albo stale dążysz do posiadania i
gromadzenia rozmaitych dóbr, które potem będziesz bał się utracić. Człowiek,
który nie umie przyjmować życia i obdarowywać nim, traktuje drugiego
człowieka jak potencjalne zagrożenie, nawet jeśli ten człowiek jest własnym,
maleńkim dzieckiem” – mówi o. Vito i dodaje, że Chiara odeszła szczęśliwa,
bo nie żałowała żadnej z podjętych decyzji. Często powtarzała, że gdyby
dokonała aborcji, pewnie o niczym innym by nie myślała, tylko o tym, jak
zapomnieć o tym dniu. Tymczasem dni narodzin dla ziemi i nieba swych dwojga
dzieci uważa za jedne z najszczęśliwszych w swoim życiu.
Rankiem 13 czerwca Enrico spytał Chiarę: „Kochanie, czy jarzmo Pana naprawdę
jest słodkie?”. Chora oddychała już ciężko, ale odpowiedziała z uśmiechem:
„Tak, Enrico, bardzo słodkie”.
Ludzie nieraz pytali młodych małżonków, czy kochają krzyż. Chiara i Enrico
mówili wówczas zgodnie: „Nie, nie kochamy krzyża, lecz Tego, który na nim
zawisł”. Perłą znalezioną przez nich w morzu wylanych łez, których wcale się
nie wstydzili, była tajemnica, że krzyż staje się lekki tylko wówczas, gdy
niesie się go razem z Chrystusem. „Byliśmy zakochani w sobie nawzajem i
jednocześnie oboje zakochani w Jezusie. Nasze życie było pełne, a miłość
silniejsza niż śmierć” – mówi Enrico.
Pieśni na pogrzeb – pieśni o małżeństwie – skomponował sam Enrico i nadały
one tej niezwykłej Mszy świętej pogrzebowej radosny charakter. Niektórzy z
uczestników mieli wrażenie, iż nastąpiła jakaś pomyłka. Mały Francesco,
który wtedy skończył roczek, wesoło biegał dookoła ławek.
O. Vito wyznaje, że świadectwo Chiary i Enrica przekonało go o pięknie, ale
i o ograniczeniach ludzkiego małżeństwa. Włoskie słowo „coniugi”, czyli
małżonkowie, oznacza dosłownie: „ci, którzy wspólnie niosą jarzmo”. Enrico i
Chiara zgodzili się razem nieść jarzmo Jezusa, dlatego było im ono słodkie.
Cała ta historia brzmi tak nieprawdopodobnie, że miałoby się ochotę
skwitować ją stwierdzeniem, że to nie jest droga dla zwykłych ludzi. A
jednak, jak zauważył o. Vito, Pan Jezus nie każe nam zamieniać wody w wino,
tylko napełnić stągwie wodą.
opr. eg