Pan Michał Jakaczyński: Drogi Księże Mieczysławie!
Od sierpnia jest Ksiądz duszpasterzem w naszej parafii. To kolejne
miejsce posługi i nowe doświadczenie. Poznałem Księdza za czasu
Księdza rektorstwa we Wrzosowie koło Radomia. Ciepło, umiejętność
bycia wśród ludzi i zawsze dosyć czasu dla potrzebujących – to
pozostało w pamięci mojej
i wszystkich wiernych gromadzących się u Bożej Rodzicielki, Matki
Kościoła.
Ks. Mieczysław Żemojcin SAC: Na pierwszym miejscu
stawiam zawsze kapłaństwo. Zawsze staram się być człowiekiem, który
szanuje drugiego człowieka. Posługi: w konfesjonale, Eucharystyczna,
wreszcie rozmowy, spełniają mnie jako księdza.
P. Michał: Jak Ksiądz przygotowuje kazania?
Pamiętam prostymi zdaniami wyrażany w nich głęboki sens
ewangeliczny.
Wracając do domów często rozważaliśmy ich treść.
Ks. Mieczysław: Przygotowuję się do nich w ciągu
tygodnia. Zbieram i gromadzę różne materiały homiletyczne. Staram
się mówić nie dlatego, by mówić, lecz by jak najlepiej przekazać
sens Dobrej Nowiny. W ten sposób także wyrażam swój
szacunek dla drugiego człowieka.
P. Michał: Wrzosów, to przedostatni z
dotychczasowych „przystanków” w realizacji kapłańskiego powołania.
Jakie były
wcześniej?
Ks. Mieczysław: Rzeczywiście, posługiwałem w wielu
miejscach. Pierwszą moją miłością kapłańską była Czarna. Byłem tam 4
lata. Potem rok w Bóbrce w Bieszczadach. Następnie na kieleckiej
Karczówce, gdzie pracowałem z dziećmi. To czas, kiedy byłem w pełni
szczęśliwy – najpiękniejszy okres mojego kapłaństwa. Wspaniale było,
gdy szedłem ulicami i podbiegały do mnie dzieci, wołając: „Nasz
Ksiądz!”. Pewnego zaś razu odwiedziłem szkołę, by ustalić godziny
dogodne dla dzieci przychodzących na lekcje religii do sal
kościelnych – za komuny nie było religii w szkołach. Maluchy witały
mnie tak
radośnie, że omal nie przewróciły. Każde chciało mnie dotknąć, być
zauważone. W czasie Rorat kościół zapełniał się nimi.
P. Michał: Jednak, jak to się mówi ,„z niejednego
pieca chleb jadłem”...
Ks. Mieczysław: Tak. Na szczęście tylko przez rok
byłem w Ząbkach zastępcą dyrektora drukarni, dwa lata pomocnikiem
ekonoma w Seminarium Ołtarzewskim… Cztery lata byłem proboszczem w
Celinach koło Siedlec. Wreszcie znowu trafiłem na Karczówkę, by po
pół roku zostać kapelanem Domu Pomocy Społecznej aż przez 14 lat.
P. Michał: Zaiste, różnorodność „zawodów”
niesamowita. Wyczuwam, że jednak Ksiądz najlepiej czuje się
bezpośrednio
wśród ludzi. Nie korci zarządzanie, lecz prawdziwe pasterzowanie.
Kolejnym miejscem realizowania powołania był Wrzosów.
Ks. Mieczysław: Tam czułem się bardzo dobrze.
Decyzję o zmianie podjąłem niechętnie.
P. Michał: Znając skromność Księdza Mieczysława,
opiszę krótko: Podczas rektorowania we Wrzosowie powstał nowy
kościół, w pełni wyposażony, „wymuskany” dosłownie. W nim Ksiądz
Mieczysław „dochował się” dwunastu „kardynałów”
(ministrantów wyglądających tak na okazałym zdjęciu – ubranych w
czerwone stroje). Praca z młodymi – jego miłość.
P. Michał: Od czterech miesięcy trzeba stanąć przed
kolejnym wyzwaniem…
Ks. Mieczysław: W Radomiu czuję się dobrze.
Spotkałem już kilkoro znajomych z Wrzosowa. Opiekuję się ponad 20
osobami chorymi. Praca duszpasterza zawsze najbardziej mi odpowiada.
P. Michał: Obserwując Księdza na Wrzosowie
zauważyłem, że ma wielu odwiedzających z różnych stron kraju. To
pewnie miłe. Nie odwiedza się przecież nielubianych.
Ks. Mieczysław: To prawda. Utrzymuję kontakty z
moimi uczniami, ministrantami… Jeden z nich, z Celin, przyjeżdża
dotąd. Był już nawet – z żoną i dwojgiem dzieci – w Radomiu.
P. Michał: Nasza parafia jest duża. Nie jest się tu
tak blisko z wiernymi, jak w małych miejscowościach. Ludzie są
zamknięci w sobie…
Ks. Mieczysław: Tak. Mnie to nawet trochę przeraża.
Te potężne bloki. Wielu ludzi i wśród nich wielu samotnych…
P. Michał: Teraz też bardziej krytycznie, nieraz
wprost agresywnie, występują przeciw Kościołowi…
Ks. Mieczysław: Dla mnie jest to nawet pewien znak.
Pan Jezus przecież powiedział: „Mnie prześladowali i was będą
prześladować”. Człowiek staje się decydentem we wszystkim, sam dla
siebie jest autorytetem. Jednym słowem – wolność aż do absurdu. A
Kościół, to przecież nie sam papież, biskup, ksiądz. Kościół to my
wszyscy. Dobrze, że ludzie od nas, księży, żądają wiele. Nie
rozumieją jednak, iż święcenia kapłańskie nie odsuwają od nas
ludzkich przywar: zdenerwowania, niecierpliwości, nawet
chciwości. Jest taka przypowiastka: „koło człowieka jeden diabeł, a
koło księdza
– trzech”.
P. Michał: Na Zachodzie Msze święte są
„urozmaicane” np. wieloma dowcipami, opowiadanymi z intencją
przyciągnięcia
większej ilości ludzi do kościołów…
Ks. Mieczysław: Sądzę, że ludzie nie chcą, byśmy
byli dla nich kolegami. Nic nie przyjdzie z klepania nas po plecach.
Mamy być duszpasterzami.
P. Michał: Rozwój cywilizacji dokonuje również
zniszczenia, powoduje zmiany na całej ziemi. Trudne do wyobrażenia
jest
życie następnych pokoleń.
Ks. Mieczysław: To wszystko, co jest przeciw
ludziom, jest także przeciw Bogu.
P. Michał: Proponuję zmienić nastrój. Jeśli Ksiądz
pozwoli, zapytam: gdzie i jak się droga powołania zaczęła?
Ks. Mieczysław: Pochodzę z Ejszyszek na pograniczu
Białorusi i Litwy. Mimo, że noszę nieco litewskie nazwisko, rodzice
byli Polakami. Tam mama potajemnie zawiozła mnie do I Komunii
świętej, którą po egzaminie w kościele otrzymałem,
i tak samo potajemnie wróciliśmy do domu. Dzięki energii mamy, która
bała się, by dzieci nie zostały zrusyfikowane,
w 1957 roku wyjechaliśmy i osiedliliśmy się w Świdnicy. Tam siostry
prezentki skontaktowały mnie z pallotynami... Już jako chłopiec,
później młodzieniec, nie wyobrażałem sobie innej drogi życia niż
kapłaństwo. To było jedyne moje marzenie. Nie wyobrażam sobie, kim
bym był, gdybym nie został księdzem. Droga do kapłaństwa była bardzo
trudna. Tym bardziej kapłaństwo sobie cenię. To, że mogę ludzi
rozgrzeszać, konsekrować Krew i Ciało, pomagać Słowem, jest dla mnie
największą radością i spełnieniem.
P. Michał: Teraz w pełni zrozumiałem, skąd to
ciepło, które odczułem już przy pierwszym spotkaniu z Księdzem.
Dziękuję
za poświęcony czas. Mam nadzieję na kolejne rozmowy. Może uzna
ksiądz Radom za ostatni przystanek? Cieszylibyśmy się.
Moja rodzina jest tu od ponad wieku i jakoś wytrzymujemy...