Cuda październikowej tęczy 

Przechadzając się z wolna po lesie Garbatki
Upajałam się wonnym powietrzem życzliwym
I myślałam przy tym: Tak tu jeszcze zielono, tak ślicznie
toć przecież wczesna jesień, październik.
Wielka szkoda, że ciepło, to ciepło najmilsze
Gdzieś od nad odeszło.
Żal, że nie można uchwycić
W tym październiku liliowym od wrzosów kaskady
Ani jednaj, przepojonej złotem słońca, chwili
Smutek ziemię spowija ( jesienny przecież)
Żal, że lato powoli od niechcenia, zamyka;
Tu się właśnie Moc Boga Najwyższego
W zmianie czasu ziemskiego, przecież wiecie, zawiera.
Myśli moje, mnie, w ten smutny, październikowy dzień przgnębiały,
Las zielony stopniowo ściemniał swe oblicze
Niebo – siwe jak ołów – nad Ziemią wisiało;
Wzniosłam oczy ku niebu…
I nagle – z zachwytu niemal chciałam krzyczeć!
Bo oto – nad kępą kędzierzawych sosen
Wstęga tęczy się do mnie
Uśmiechała ślicznie,
Szmaragdowo – zielone korony sosen rozjaśniając,
Rzekła do chmur surowo; Odejdźcie na chwilę
Teraz ja się zabawię; będzie sympatyczniej…
Chmury się nasrożyły; ustąpić nie chciały,
Lecz pod naciskiem tęczy – siedmiobarwnego cudu – 
I złocistego słońca, co wstało, zasypane,
Popłynęły na zachód,
(wyjścia wszak nie miały)
I zaraz w Garbatki lesie zrobiło się tak…
I zielono i złoto, a niebo
Cały swój błękit nad ziemią rozlało!
I wszystko, co istnieje, żyć miało ochotę.
Październik zaś pierś wypiął dumnie
I czuprynę złocisto – rudą przeczesując,
Rzekł z dumą: - Moje piękno to liliowe, rude, kasztanowe
Jest jedyne na świecie. To dzieło Wszechmocnego Boga – 
- o tym wszyscy wierzący w Niego
doskonale wiecie!

 

Katarzyna Wilczyńska