Bzy ukochane, jak żal, że odchodzicie...

Otworzyłam nocą okno, bo ktoś
pukał w nie natarczywie
Teraz już, przeżywszy tyle lat,
nie boję się
i niczemu się już nie dziwie...
A za oknami noc ciepła, majowa
trwała.
Złoty Księżyc śmiał się srebrzyście
i gwiazdki srebrne tańczyły
Na gałązkach brzozowego gaju
obudziwszy się
Rozpoczęły swój taniec młode, zielone
tak pachnące świeże liście.
Bzy puchate o kolorowych kiściach
Tuliły się ciężko do okien i... płakały
Spojrzałam na nie – i zrozumiałam
One już odchodziły
I właśnie się ze mną żegnały
bo i maj zbierał się do odlotu.
Już ten najcudowniejszy w roku
miesiąc był gotów.
A bzy o puchatych kiściach
płakały ciepłymi łzami oszołamiająco
pachnącymi,
Mówiąc do mnie : „ Czy widzisz,
nasze kwiatuszki
powoli rudzieją, mówiąc krótko – usychają.
Wkrótce znikną zupełnie bo przyszedł
nasz czas.
My wiec odchodzimy wraz z majem
– naszym tatą.
Cóż – tak już jest na świecie; nic nie
poradzimy na to,
czyli - na nieuchronną zmienność
pór roku.
Bóg – Pan nasz tak chce i tak ustanowił
od wieków
No cóż, człowieku tak musi być...
Ale nie martw się my za rok wrócimy;
Jakaż to będzie radość, kiedy znów
się spotkamy
Rozkwitniemy radością, ciepłem
słońca
i kolorowych snów
Czegóż wiec się zamartwiać?
Do zobaczenia za rok
Do zobaczenia znów!

 

Katarzyna Wilczyńska