PIĘKNO, PŁONĄCEGO ZŁOTEM,

JESIENNEGO KLONU…

Zapłonął klon…
złociście, purpurowo;
I nagle – we mgle srebrzystej, chłodnej
stało się pięknie, kolorowo,
baśniowo – choć przecież jesiennie,
bo już – „październikowo”
… Zapłonął klon w parku złocistym
I płonął blaskiem złotym na granatowym
niemal czystym nieba tle…
Choć zrozpaczony był i krzyczał swoim
pięknem że już tak niedługo – bezlitosna
zima pozbawi go wszystkich
witalnych sił rozkaże mu – roztrwonić
cały przepych – - złote liście…
Dlatego – może być – „gorzał” tak
ogniście w niemym, bezsilnym proteście swym;
A piękna swego ogromem sprawiał,
że – w parku (już jesiennym)
było tak uroczyście…
I chciało się uklęknąć przed Bożym
Majestatem zapatrzyć się…
i umrzeć w zachwyceniu.
Po cóż więc pisać o tym?
Nie lepiej trwać po prostu
w zadumanym milczeniu,
że może coś na świecie
tak cudnego być?
I dla takiego dnia złocistego
(Być może, już ostatniego), powiedz
– nie warto żyć?
Zapłonął klon złociście
I stało się baśniowo,
tak nierealnie, jak w nieuchwytnym śnie;
Jak więc wyrazić niewysłowione
piękno jesiennego klonu…
Czy da się je opisać nieudolnym słowem?
Po stokroć – nie!
Zapłonął klon nieziemsko pięknie;
Trzeba więc trwać w zachwyconym milczeniu…
Boże! Dziękuję Ci za piękno!
Chcę przed Tobą Boże, uklęknąć
i modlić się w uwielbieniu…

 

Katarzyna Wilczyńska